Kiedy przeglądam wpisy na blogu, oznaczone tagiem „weekend w moim obiektywie, myślę sobie, że zrobiłam dobrą robotę. Te kilkanaście cotygodniowych zdjęć to moja swoista kronika. I jako, że nie wierzę w nieśmiertelność wszystkiego, co zostało zdigitalizowane, postanowiłam podejść ambitnie do tematu i sprawić sobie książkę o naszej rodzinie. Wywołać zdjęcia, po kolei, ze wszystkich weekendów w obiektywie. Opisanie ich, przypomnienie sobie co się wtedy w naszym życiu działo będzie łatwizną. Moje zdjęcia zatrzymują w kadrach naszą codzienność, a świat i wszystko w okół niego zapieprza z taką prędkością, że chcąc nie chcąc stajemy się częścią tej karuzeli i wtedy umyka nam przynajmniej połowa. Namawiam Was do robienie zdjęć, kręcenia filmów serio. Nie a nic przyjemniejszego niż siedzieć zimową porą na sofie i przeglądać albumy.
No właśnie skoro o zimowej porze mowa. Nie cierpię jej z całego serca. Serio. Jestem meteopatą, a znaczenia tego słowa nauczyłam się tak naprawdę dopiero w tym roku. Jest szaro, pada deszcz ze śniegiem, a ja tkwię w jakimś marazmie. Potrzebuję, jak wszyscy słońca do życia i wierzcie mi, że wystarczy kilka promieni przebijających się niewinnie przez zapaćkaną szybę w mojej kuchni, bym pobiegła do biedry po bukiet pędzonych tulipanów. Zimą zazwyczaj narzekam, staję się malkontentem i chodzę w dresie. I pewnie przesadzam, bo nikt nie jest wobec mnie tak krytyczny jak ja sama, ale skreślam w kalendarzu wszystkie dni, które dzielą mnie od upragnionej wiosny, bo wydaje mi się, że wraz z wiosną z nieba zstąpi zajebistość. Brednie. Pewne rzeczy są oczywistymi oczywistościami, na przykład fakt, że żyjemy w kraju w którym słońce i lato pojawia się okazjonalnie (napiszcie mi jeśli się mylę lub nie pamiętam). Cała reszta to szereg zdarzeń, ciąg minut i godzin, za które jestem odpowiedzialna sama, a które w konsekwencji układają się w kolejny zmarnowany dzień. Dzień, który w mojej ocenie można nazwać „buforowanie”.
Oczywiście, nawet ja – krytyk personalny, wiem że taki stan jest stanem przejściowym, a ja naprawdę potrafię się ogarnąć. Tylko zimą jakoś wolniej.
Co robię, żeby było inaczej?
Wychodzę ze swojej strefy komfortu!
A ta jak wiadomo lubi przyjmować różne formy w zależności od stanu umysłu i stanu pogody za oknem.
Moja strefa komfortu w aktualnej sytuacji życiowej, w jakiej się znajduję (mieszkanie pod miastem, w domu, w którym trzeba palić w piecu, z codziennym dowożeniem dziecka do przedszkola, siebie do sklepu, z mężem przez połowę miesiąca za granicą i za krótką dobą) przedstawia się następująco: Samochód na tyle czysty, żeby nie zabrudzić sobie spodni wsiadając do niego, ciepło w domu, składniki w lodówce pozwalające na ugotowanie podstawowego menu dla moich dzieci, dzieci idące spać o stałej porze, dzieci bawiące się ze sobą, a nie tłukące czym popadnie, dzieci nie robiące sobie krzywdy, mieszkanie ogarnięte na tyle, żebym nie musiała co wieczór powtarzać „jutro to posprzątam, dziś i tak nikt nie przychodzi” oraz najważniejsze – mój święty spokój. Brzmi beznadziejnie co? No właśnie. Ale takie są realia niestety. Mnie samej one też nie odpowiadają, dlatego w ten weekend postanowiłam zrobić coś inaczej.
Zmiany zaczynają się tak naprawdę od pierdół.
– Odpuściłam sprzątanie. Na dwa dni. Mój dom wyglądał jak pobojowisko, bo w domu mam dwóch rebeliantów, ale dzięki temu zyskałam czas na napisanie relacji z podróży i zrobienie filmu, co dało mi ogromną satysfakcję.
– zamiast bajek, włączyłam dzieciom stary projektor z dzieciństwa (kto z Was taki miał?); dzieciaki zaciekawiły się bajkami na ponad pół godziny, potem robiły autorski teatrzyk w świetle projektora, a mnie zakręciła się łezka w oku
– zamiast jeść to samo, otworzyłam swoje książki kucharskie i zrobiłam kilka absolutnie wyjątkowych i banalnie prostych potraw, z tego co miałam w domu
– zamiast wściekać się na Marcina, że nie chce iść spać, obejrzałam z nim wieczorem,na sofie romantyczną komedię, aż zasnął wtulony we mnie,
– zamiast narzekać, że mam tyle zaległych spraw do zrobienia, ustaliłam 2 h (bez żadnych rozpraszaczy) na zmierzenie się z największą żabą, którą muszę zjeść – biurowymi segregatorami. Wiem, że za 2 tygodnie nie będę o nich pamiętać.
– zamiast szukać opieki do dzieci, po to by spotkać się z przyjaciółką na kawę, zabrałam jedno z nich ze sobą. Mój syn okazał się być idealnie przystosowany do kawiarnianego życia, a ja po raz kolejny przekonałam się o swoich wewnętrznych blokadach
– widząc za oknem sypiący z nieba śnieg z deszczem , założyłam Marcinowi kalesony i uznałam, że będzie idealnym kompanem do załatwiania spraw na mieście. I znowu przekonałam się, że jestem w błędzie sądząc, że moje dziecko będzie mi przeszkadzać
– zamiast narzekać, że nie mam męża w domu, tak poukładałam swoje sprawy, żebyśmy mogli spędzić ten czas ze sobą w 100 %, robiąc to co lubimy
– zamiast narzekać, że przybyło mi tu i ówdzie, zapaliłam świeczki w łazience i przy tym świetle uznałam, że jednak się myliłam, bo w lustrze widzę Miss Polonię, plus wykupiłam kolejny karnet na siłownię (na której świat nie widział mnie od ponad miesiąca), bo świeczki prędzej czy później zgasną 🙂
-zamiast narzekać, że piję za mało wody, sucha skóra bla bla bla, kupiłam lansiarską butelkę, do której oprócz wody wrzucam plasterki cytryny, pomarańczy, limonki i listki mięty, dzięki czemu moja woda wygląda jak na najlepszych fotach z insta, a ja pochłaniam jej galony
– zamiast spędzać godziny na fejsie przyglądając się jałowym dyskusjom, hejterskim komentarzom itd, poświęciłam ten czas sobie i wymyśliłam kilka fajnych pomysłów na posty diy
Czyż to nie pierdoły? Rzeczy, które mnie blokują, nawarstwiają się, sprawiają wrażenie złudnych, wewnętrznych blokad? Według mnie to są „problemy” rodem z reality show Kardashianów, ale trzeba mieć świadomość, że każdy ma inne życie, inaczej je odbiera, ma inne wymagania i znajduje się aktualnie w innej sytuacji życiowej. Nie od dziś wiadomo, że jak człowiek ma więcej czasu, to paradoksalnie wynajduje więcej powodów do zmartwień. A jak ma za przeproszeniem zapierdol, to i czasu brak na zastanawianie się nad sensem życia. Mnie zmiana tych drobiazgów, zmiana kierunku myślenia w najdrobniejszych sprawach, zmiana codziennych rytuałów, ścieżek wydeptanych – pomaga myśleć pozytywnie. Sama sobie jestem sterem i sama sobie daję dawkę pozytywnej energii. Bo wbrew pozorom to my sami jesteśmy swoimi najlepszymi przyjaciółmi, psychologami i couchami. I dopóki nie zmienimy podejścia do samych siebie, nie ustalimy granic swojej własnej strefy komfortu, nie przekroczymy ich w końcu i nie zaczniemy myśleć pozytywnie, to wszystkie poradniki z wypisanymi receptami na szczęście możemy, jak to mawia moja babcia, o dupę potłuc.
Co zatem Wy zrobicie od teraz inaczej ? 🙂
16 komentarzy
Ja dziś położę się wcześniej spać, nie będę tracić czasu na fejbuki i inne pierdoły, żebym nie musiała jutro narzekać „nie wyspałam się” 😉 No i porządek z ciuszkami córki zrobię, zawsze to parę groszy wpadnie do kieszeni, a pokój od gracę z siatek i nie będę na nie psioczyć 😉
Pozdrawiam, wierna czytelniczka.
Trzymam kciuki 🙂
Cudowny, lekki post. Dziękuję. Umilasz chwile mojego życia 🙂
:*
Jakże podobny weekend z nami!! Nie mam tylko tej fajnej butli, cholera! A mam Basiu pytanie, czy to cudo na pierwszym zdjeciu to jakiś album czy zeszyt? Wywołuje zaległe zdjęcia i szukam czegoś podobnego! Pozdrawiam!!
To cudo to album na zdjęcia kupiony w Biedronce jakieś 2 miesiące temu. Piękny mowie Ci 🙂
Jakbym mogła nie pamiętać aparatu „ania” i zimowych wieczorów spędzanych na oglądaniu bajek…Ech, to były czasy:) Aż się łezka w oku kręci. Niestety, i aparat, i klisze gdzieś bezpowrotnie przepadły. Cudownie, Basiu, że mogłaś zafundować dzieciom rozrywkę na miarę swego dzieciństwa.
Zdjęcia wywołuję nałogowo. Nie mam już miejsca na albumy. Ostatnio nawet je przeglądałam z córką. Lepszych wspomnień nie można mieć.
Tak, bycie sobie sterem bywa trudne, zwłaszcza w taką pogodę. Ja też podnoszę się na duchu różnymi sposobami. Rozbroiłaś mnie stwierdzeniem „wydaje mi się, że wraz z wiosną z nieba zstąpi zajebistość”. Niestety, ja też tak uważam. Lepiej nie mogłaś tego ująć. Zatem byle do wiosny!
Basiu, bardzo dobry post! bardzo dziękuję. Ja powoli odczuwam zmęczenie zimą, kurtka coraz bardziej mi ciąży, a brak słońca powoduje u mnie mega zmęczenie materiału 🙂 ale nie dajemy się. Mamy też swoje małe przyjemności, drobiazgi, pierdoły, które umilają nam życie:)
Pozdrawiamy Was bardzo ciepło,
Kasia z Krosna 🙂
Jestem tego samego zdania co do zdjęć. Mimo, że same w sobie nie są nieśmiertelne, to wspomnienia jakie przywołują już tak :))) Słońca i ja potrzebuję, wtedy jakoś bardziej się chce! W tym momencie siadam do napisania kolejnego rozdziału mgr (ogromna żaba, z która muszę się szybko rozprawić). Twój wpis jest motywujący wiesz? Dał mi pozytywnego kopa 🙂
Dzięki Tobie, Basiu, w końcu zmobilizowałam się w sobie i stworzyłam miejsce, które będzie odpowiednikiem tradycyjnego pamiętnika.
Dziękuję!
Świetny post! Stworzę własną wersję i przystąpię do realizacji. Inspirujące!
ta butelka na wodę jest świetna, możesz napisać gdzie kupiłaś? pozdrawiam
z Almy 🙂
Slajdy to była największa frajda ! Ileż się naprosiłam, żeby mi kuzyni je włączyli 🙂
btw. skąd ta piękna buteleczka na wodę ?
Delikatesy Alma 🙂
o żesz ja pierdzielę, post dla mnie. fanks, ja buforuję od października… od jutra zacznę od drobiazgów. ponoć kiedy wykonujemy codzienne czynności w inny sposób niż dotychczas, przybywa nam połączeń nerwowych. double win!