Kilkanaście lat temu, by dobrze się bawić, by poczuć się atrakcyjną, by poczuć „flow”, rytm i klimat, by mieć odwagę być błyskotliwą, fajną i „glamour” – potrzebowałam alkoholu. To on dodawał mi kurażu, to on sprawiał, że zaczynało się dziać, że imprezowe poranki, popołudnia, wieczory i noce nabierały blasku i kolorów. Dosyć szybko zrozumiałam, że te kolory bledną o świcie, kiedy impreza się kończy i zostaje po niej potworny ból głowy i włosy śmierdzące papierosami. Dosyć szybko zauważyłam, że zbyt wiele pięknych chwil mi umyka, że moje imprezy trwają zbyt krótko.
Dosyć szybko obiecałam sobie, że nie chcę już nigdy mieć sytuacji, w których kilka godzin minionego wieczoru zlewa mi się w jedną niewiadomą. Nie chcę nigdy więcej sięgać z przerażeniem po telefon, by zobaczyć co „poszło w internety” albo do których byłych dzwoniłam z pretensjami (wersja sprzed 13 lat 🙂 ). Nie chcę już nigdy czuć jak moje skacowane ciało krzyczy, czarne sińce pod oczami straszą, a odwodniona skóra nie wraca do formy przez kilka dni. Dziś to dla mnie największa głupota i strzał w kolano. Dziś już jestem mądra. Dziś wiem, że mam wybór.
Wyjaśnijmy coś sobie – bardzo lubię alkohol.
Lubię szklaneczkę dobrego whisky, którym częstuje mnie mąż w zimowy wieczór, przy rozpalonym kominku i dobrym filmie.
Lubię pękające bąbelki w podłużnym kieliszku prosecco, ze stukającymi trzema kostkami lodu, które najlepiej smakuje na Bulwarach Wiślanych.
Lubię degustację wina w domu pewnego Chorwata, u którego jestem gościem, który pokazuje mi proces tworzenia tego wina w swojej domowej piwnicy.
Lubię zimne piwo z pianką na jeden palec, które uwielbiam pić na Starym Mieście w Lublinie.
Jak Lublin to tylko piwo!
Lubię alkohol, ale dziś on nie gra już głównej roli podczas dobrej zabawy.
Dziś jest tylko miłym dodatkiem do mojego dobrego życia.
Dziś nie chcę, by umknęła mi choć jedna jego sekunda.
Zbyt dużo fantastycznych rzeczy mnie spotyka.
Mogę odważnie stwierdzić, że mam cholerne szczęście do ludzi. Mam wokół siebie przyjaciół, którzy myślą podobnie do mnie, z którymi śmieję się do łez, niezależnie od pory dnia i okazji, z którymi nie muszę „robić winka”, by mieć temat do rozmowy.
To ludzie, przy których nie muszę nikogo udawać, nie muszę się znieczulać procentami, by impreza poszła w dobrym kierunku. Najcenniejsze momenty w moim życiu najlepiej smakują mi na trzeźwo.
Gdy wystrojone w szpilki z Moniką próbujemy iść prosto po gdańskich kocich łbach, a później z prędkością światła biegniemy do domu zamienić je na adidasy.
Gdy tańczymy w dresach do największych hitów lat 80-tych, albo gdy idziemy tańczyć do rana w poznańskim gejowskim klubie. W tym samym klubie do 5 rano śpiewamy na karaoke największe przeboje Zenona Martyniuka i ku swojemu zdziwieniu teksty znamy na pamięć. Ah ileż wtedy dostałyśmy oklasków!
Gdy siedzimy rano na sopockiej plaży dusząc się ze śmiechu, bo mewa postanowiła narobić na nas obie. Na spółkę, na zdrowie, na szczęście!
Gdy idę po Warszawie, ze słuchawkami w uszach i czuję zapach lata.
Gdy udaje mi się kupić tani bilet lotniczy do Trójmiasta i ja już wiem, że znów zachwycę się naszym Bałtykiem razem z Monią.
Gdy sukienka, którą wkładam na randkę leży idealnie, a on już czeka.
Gdy on patrzy na mnie, tak jak wtedy kilkanaście lat temu, a ja udaję, że właśnie się poznaliśmy.
Gdy wszyscy ważni dla mnie po raz kolejny śpiewają mi „Sto lat” z takim zaangażowaniem.
Gdy przyjeżdżają z drugiego końca Polski, by ze mną pobyć.
Gdy możemy razem usiąść przy stole w moim domu, jeść, bawić się i śmiać, najlepiej z siebie samych.
Gdy jeżdżę z Magdą na rolkach późnym wieczorem po mieście.
Gdy czuję, że trzymam klasę, trzymam pion i z niczego nie muszę rezygnować, bo przegięłam z „alko”.
Gdy idę na imprezę nie żeby się upić, ale żeby się wspaniale bawić.
I gdy ta impreza może trwać do rana.
Nie chcę tracić żadnej z tych chwil. One nie lubią się powtarzać.
Chcę wszystko pamiętać. Chcę wszystko przeżyć po stokroć.
Nie potrzebuję robić miliona zdjęć, by zachować wspomnienia.
Nie potrzebuję tony ciuchów i perfekcyjnego makijażu, by poczuć się piękną.
Nie potrzebuję udawać kogoś innego, niż jestem, by poczuć się kochaną i akceptowaną.
Nie potrzebuję się upijać, by dobrze się bawić, by czuć, że jestem Królową Życia.
Tu i teraz. Najlepsze dzieje się tu i teraz. Dobre życie się dzieje, a ja wznoszę za nie toast.
Koniecznie zajrzyj do mojej przyjaciółki od imprezowania – Moniki Tekstualnej. To ta laska z moich zdjęć powyżej, a tutaj znajdziesz jej wpis –> KLIK!
—————————————————————————————————————————————————————–
Wpis powstał w ramach współpracy z Grupą Żywiec w ramach akcji Trzymaj Pion promującej umiarkowane picie alkoholu.
19 komentarzy
Cheers:)
Ojej, Basiu, bywasz w Lublinie? Naprawdę zdarza Ci się odwiedzać moje miasto? Osobiście totalnie nie jestem (niestety?) lokalną patriotką i to chyba jednak nie mój kawałek podłogi, wbrew temu, co mam wpisane w dowodzie. Ale zawsze miło słyszeć, że ktoś to miasto odwiedza, a może i coś w nim widzi 🙂
tam się urodziłam, tam mieszkają moi rodzice 🙂
Ojejku, no proszę! 😀
Ja nigdy nie bylam wielka fanka upijania sie, moze jeszcze jako nastolatka mi sie zdarzalo, ale pozniej juz nie. Z natury mam bardzo slaba glowe, jedno piwo, albo dwie lampki wina zdecydowanie mi wystarcza, zeby lezec pod stolem. Dlatego albo z alkoholu rezygnuje, ale ograniczam sie do odrobiny wina. Ewentualnie male piwo z lokalnego browau, co by posmakowac kultury danego miejsca.
Niemniej jednak ostatnimi czasy albo jestem wiecznie z dziecmi, albo wiecznie w ciazy, wiec chwilowo alko odpada w przedbiegach ustepujac miejsce np. piwom bezalkoholowym.
Boski wpis! Mimo że jest częścią współpracy czuć to całym ciałem. Fajnie poczytać że jest więcej nas, które przede wszystkim chcą się dobrze bawić a nie typowo schlać. Miło patrzeć na te wasze fotki, dajecie czadu kobietki i to dodaje nam innym skrzydeł gdy za oknem deszcz.
fajnie jest współpracować pokazując po prostu typowe wyjście w miasto z przyjaciółką – praca marzeń 🙂
ps. u mnie też deszcz.
Jestem młodą osobą i wszyscy się dziwią czemu nie piję alkoholu. Zawsze padają teksty „ze mną się nie napijesz?!”, „jak to ?! Nie pijesz alko?!” a za plecami słyszę „to jest pewnie sztywniara”, „znalazła się katoliczka/świętoszka/wstaw jaki chcesz epitet”. U rodziny mojego narzeczonego usłyszałam, że „jeśli nie będę piła choć trochę to nie nadaję się do rodziny” – dlatego odcięłam się od takich ludzi. 😉 Ja bez alkoholu bawię się świetnie, parkiet jest mój, potrafię żartować, śmiać się i czerpać wielką radość z tego co się dzieje. Moja rodzina w pełni to akceptuje 😉
Bardzo współczuję ludziom, którzy potrafią się bawić tylko przy alkoholu, nie potrafią wykrzesać z siebie żadnej pozytywnej energii bez kieliszka trunku…
„Ze mną się nie napijesz” – klasyk 🙂 Pijesz wtedy, kiedy chcesz – proste.
Łożeszkurde jakie Wy odpicowane! Brałabym 😉 A co do alko, to mam podobnie. Lubię, zwłaszcza to babskie- naleweczki, ajerkoniaczek, wineczko, piweczko z soczusiem… ale jako dodatek, a nie gwóźdź programu.
Ajerkoniaczek to i ja bym szarpnęła tak przy jesieni
Kurcze, ja wiem, że to tak dziwnie o dwóch kobietach, ale wy niesamowicie do siebie pasujecie 😀 Taki #frienshipgoal ♥ Chciałabym mieć taką osobę, dla której wskoczę w pociąg/samolot/cokolwiek i pojadę się z nią spotkać na drugi koniec Polski, bo tak, bo chcę, bo mogę, bo jest moją bratnią duszą. A co do trzymania pionu – pamiętam takie imprezy, których nie pamiętam 😀 Uwielbiam wino, whiskey, nalewki, ale wszystko z umiarem i zawsze pod kontrolą.
ja też takie imprezy pamiętam 🙂
Święta racja, ale myślę, że mądrość życiowa która opisujesz przychodzi wraz z wiekiem. Sama doświadczyłam takich imprez po których odtwarzało się wydarzenie z opowieści znajomych – dziś wolę celebrować chwilę. Myślę, że jest to kwestia młodzieńczego zachłyśnięcia się pseudo-dorosłością 🙂
Bardzo piękna pochwała życia… Carpediem, bo tego nie ma na kacu. Pozdrawiam serdecznie Beata
Ja to dopiero sztywniarą muszę być… Nie piłam alkoholu żadnego nawet na swoim weselu, bo go zwyczajnie na świecie nie lubię Ale dobra, przyznać się mi tu proszę, kto Wam takie zajebiaszcze zdjęcia robił? Są mega! Zwłaszcza te późną porą
Olga Diana Jasińska
Bardzo fajny wpis i świetne fotki! Dobrane z Was psiapsióły.
Dziewczyny, totalnie 10/10 w tych kieckach 🙂