fbpx

JABŁKA POD KRUSZONKĄ

Autor: Basia Szmydt

Na osiedlu moich rodziców jest wielka górka. Gdy byłam dzieckiem, zwłaszcza, gdy trwały ferie zimowe, wychodziłam na tę górkę rano z domu i wracałam na obiad lub wtedy, kiedy rękawiczki całe były pokryte śniegowymi kuleczkami i nie bardzo było jak trzymać sznurek od sanek. Trzeba być dzieckiem, żeby znaleźć radość w trzystukrotnym zjechaniu z tej samej górki w ciągu dnia – dziś już to wiem. Pamiętam dbałość o każdy szczegół garderoby i swoiste opancerzanie się, tak jakby każdy z odpowiednio dobranych elementów mojego stroju miał przedłużyć obecność na mrozie. I tak szły kolejno: getry, spodnie wodoodporne, śniegoodporne, na szelkach, takie z watoliny jakiejś. Następnie „sofiksy”, czyli buty takie jak mieli ci co na Księżycu lądowali (moje były fioletowe i kupione w domu handlowym Orfeusz). Do tego rzecz jasna golf, rękawiczki jednopalczatki, czapka wiązana pod szyją, szalik zawiązywany pod kapturem i trzycentymetrowa warstwa kremu na buzię. Tak opancerzona wyruszałam na wspomnianą górkę, która wtedy jawiła mi się niczym Mount Everest.
Doskonale pamiętam również moment, kiedy przychodziło zmęczenie, zimno zaczynało doskwierać, skarpety najprawdopodobniej były już przemoczone, a w brzuchu burczało. Pamiętam zapach mojego domu i zupy pomidorowej. Pamiętam ciepło, które mnie otulało, jak się rozbierałam z kolejnych warstw mojego zimowego opancerzenia. Pamiętam czerwono – bordowe policzki i naelektryzowane włosy. Ale najbardziej na świecie pamiętam, że zawsze po takich ekspedycjach, po powrocie do domu mama robiła mi coś dobrego do jedzenia. Coś dobrego i coś ciepłego. Na przykład murzynka i herbatę z cytryną w szklance i wiklinowym koszyczku.
A teraz jak w reklamie „wertersoridżinal” powiem „Dziś sama jestem…mamą :)”. Dziś nie mamy takiej górki, a zimowa odzież jest tak profesjonalna, że czasami zwykła wiatrówka chroni lepiej przed zimnem niż moje spodnie z watoliny. Moje dzieci jednak przeżywają dokładnie takie same emocje jak ja kiedyś, a ja jestem im winna takich samych smaków po przyjściu do domu, jakie mi serwowała moja mama.
Co dobrego? Dobre były tego dnia jabłka pod kruszonką. Z rodzynkami, które wcześniej namoczyłam chwilę we wrzątku. Potem je wymieszałam z tymi jabłkami, pokrojonymi w kostkę i z cynamonem, i włożyłam do wysmarowanej masłem foremki na tartę.
A kruszonka? To nic innego jak pół kostki prawdziwego masła, szczypta soli, kilka łyżek cukru (jak kto lubi; my lubimy mniej słodką) i tyle mąki, by nam wyszedł sypki, mokry kruszonkowy „piach”. Włożyłam to do rozgrzanego piekarnika (200 stopni) i poczekałam, aż kruszonka z wierzchu się przypiecze (25 minut). Gdy się piekło, przebrałam M&M’sy w miękkie dresy i skarpety też miękkie, do DVD włożyłam bajkę i przykryłam kocem zmarznięte policzki. A potem zjedliśmy jeszcze ciepłe z kubkiem mleka zimnego i to właśnie było szczęście.

tak wygląda czasem droga do naszego domu.
7

a tak lubi nas przywitać sobotni poranek.
8

taką chmurę śniegu zostawiają za sobą przejeżdżające pod naszym domem pociagi. Absolutnie uwielbiam to zdjęcie!

10
pierwsze płatki śniegu i końcowe odśnieżanie 🙂 Te czapki chłopaków, zrobione na drutach przez moją mamę schowam do ich pudełka z pamiątkami. Uwielbiam je.
3 4 11
23 24 25

a to już pachnące jabłka pod kruszonką. Pyszne.

13 14 1516 18 19

a gdy się robi ciepło na brzuszku i policzki już przestają być takie zimne, i gdy się ostatni łyk mleka wypiło, to wtedy ta sofa się robi taka miękka, ta poduszka taka cieplutka i sie wtedy nie da inaczej no nie da….

5
12

i nastaje czas dla mnie. Zasłużony! 🙂

9 17

A Wy? Macie podobne wspomniania z dzieciństwa?

Loading

Spodobają Ci się także:

10 komentarzy

Anna 22 stycznia, 2016 - 8:26 pm

Tak…Od lat 80-tych (koncowka) buty z Orfeusza:-)))Gorka k.Smyczkowej:-)Mama kt.nie musiala pracowac i ciagle cos piekla:)))Popularna „pizza” z barszczykiem:-)Polski wynalazek.Pozdrawiam Cie Basiu.Ania -teraz od 12 lat tez Wawa:-)

Reply
joanna 22 stycznia, 2016 - 8:33 pm

Kiedy mama posciagala z nas już te mokre skarpety,rajtuzy i niejednokrotnie majtki przystawiala krzesło pod kaloryfer i kazała grzać stopy :)) kiedy człowiek się rozgrzal na kaloryferze lądowały kombinezony i rękawiczki. I zawsze padało zdanie ze dopóki nie wyschną siedzimy w domu 😉

Reply
Ania 22 stycznia, 2016 - 9:34 pm

Wychowałam się na wsi, niedaleko sąsiada były górki powstałe po kopaniu gliny na cegły („glinianki”). To tam było zjeżdżanie na sankach, na dziecięcych nartach i łyżwy na zamazniętej sadzawce. Pamiętam jak wpadłam po kolana do wody, bo lód był za cienki. Wracałam z płaczem (od zimna) do domu, a tam czekał gorący kaflowy piec, przy którym na sznurku mama wieszała przemoczone ubranie i zawsze, ale to zawsze gorąca zupa. Najlepiej ulubiona ogórkowa 🙂

Reply
Basia 23 stycznia, 2016 - 8:35 am

Ja mam dokładnie takie same z zimowymi zabawami w śniegu.

Reply
Izabella 23 stycznia, 2016 - 10:34 am

Basiu kiedy wydajesz swoją książkę??? <3 Masz niesamowity dar do opisywania rzeczy "NieDoOpisania" !!! Tak świetnie piszesz o tych nieuchwytnych emocjach i ulotnych chwilach, że wspomnienia stają się tak żywe jakbym wróciła dzięki Tobie do dzieciństwa 🙂 Jednoczesnie czuje tez jakbym siedziala razem z Toba w salonie i patrzyla na chlopcow ktorych po zimowych szalenstwach ogarnia sennosc… niesamowite!

Reply
Basia Szmydt 23 stycznia, 2016 - 10:57 am

<3

Reply
sept 23 stycznia, 2016 - 1:50 pm

zgadzam się z Izabellą-uwielbiam Cię czytać:) pisz częściej! przypomniało mi się moje dzieciństwo-tak jak piszesz na dworze póki rodzice prawie siłą zaciągali do domu, mimo zimna mogło się zjeżdżać z górki do upadłego, po powrocie do domu koniecznie coś ciepłego na rozgrzanie, u mnie był to często kisiel bądź budyń na przekąskę:) coś wspaniałego;)

Reply
Marta G 23 stycznia, 2016 - 9:57 pm

Dokładnie. Mam ładne, drogie perfumy. Czekają na okazję. Jakościowe ubrania też czekają. Książki czekają, ćwiczenia czekają… Wszystko czeka oprócz…. CZASU. On nie czeka, tylko zapiernicza jak szalony.

Reply
Maryna 24 stycznia, 2016 - 8:47 am

No raczej! Czytałam to i najpierw się śmiałam z procesu opancerzania, który tak dobrze znam, a potem się wzruszyłam, bo dokładnie pamiętam te ciepłe wspaniałości i naelektryzowane włosy 🙂 słodki post, ale grasz na emocjach jak zwykle!

Reply
ula 26 stycznia, 2016 - 10:41 am

O jaaaaa…. a wiecie, jak bardzo zmniejszyła się moja górka saneczkowa? Cuda, panie… Ostatnio tam poszłam na spacer z tatą… no masakra. A kiedyś to Mount Everest był osiedlowy!

Reply

Zostaw komentarz

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, rozumiem