fbpx

POSTANOWIŁAM PRZESTAĆ SIĘ MARTWIĆ

Autor: Basia Szmydt

O właśnie tak postanowiłam.

A musicie mi wierzyć na słowo, że byłam (jestem?) w zamartwianiu się prawdziwą mistrzynią! Postanowiłam przestać się w końcu zamartwiać, a stało się tuż po tym jak znalazłam na czubku swojej głowy 3 siwiusieńkie włosy. Tylko ja wiem dlaczego pojawiły się tak szybko i jaki jest prawdziwy powód ich pojawienia się.

Coś wam powiem. Odkryłam, że sprawy, którymi martwiłam się kilka lat temu dziś nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Albo inaczej – mają, ale myślę o nich tylko jak o pozytywnej lekcji, nie stresują mnie. Idąc tym tropem wychodzi więc na to, że o rzeczach, którymi się stresuję teraz, pomyślę za jakiś czas podobnie. Problem w tym, że najwyższą ceną jaką płacę za zamartwianie się pierdołami jest moje zdrowie. Nie warto prawda?

7

Opowiem wam czym martwiłam się kiedyś, czym się martwię jeszcze trochę teraz, i jakie to wszystko jest błahe i niepotrzebne

SWOJĄ SZEFOWĄ. Okropną! Gdy pracowałam w pewnym wydawnictwie w Warszawie była moim koszmarem. Gdy do mnie mówiła kuliłam się przy swoim korpo biurku, czując się jak kompletny nieudacznik. Po powrocie z pracy do domu nie robiłam niczego oprócz ciagłego zamartwiania się tym jak będzie wyglądał mój kolejny dzień. W konsekwencji, gdy tylko dostawałam od niej jakieś zadanie, było bardziej niż pewne, że je zawalę. Stres sprawiał, że wypadał mi ołówek z ręki, a obsługa worda stanowiła wyzwanie. W pracy się martwiłam, w drodze do domu się martwiłam, w domu się martwiłam. Wciąż zastanawiałam się kiedy do mojego biurka przyjdzie Bożenna i mnie za coś opieprzy. Tak sobie trwałam w tym stanie, aż do dnia, w którym to złożyłam wypowiedzenie, a moje życie powróciło na swoje normalne tory.
Lekcja? Dziś wiem, że oddzielenie pracy (zwłaszcza takiej, o jakiej piszę) od życia prywatnego to absolutne minimum. Dziś bym nie została po godzinach dla przypodobania się szefowej, nie brałabym na siebie odpowiedzialności za zadania, na wykonanie których nie mam wpływu, w pracy bym przede wszystkim pracowała, a nie traciła większość czasu na zastanawianie się dlaczego szefowa mnie nie lubi. „Pisarze do piór, studenci do nauki, pasta do zębów” jak to pięknie ujął Stanisław Mrożek. To idiotyczne zamartwiać się tak pracą. Zawsze, ostatecznie można ją zmienić. To nie średniowiecze.  Oczywiście dziś groźna Bożenna, zobaczywszy mój spokój ducha, na bank zostałby moją najlepszą przyjaciółką przy korporacyjnym ekspresie do kawy.

DZIECI. Martwiłam się różnymi sprawami związanymi z moimi dziećmi (gdy były małymi, słodkimi berbeciami). Takie trzy główne zmartwienia, które kiedyś były PRO-BLE-MEM, a dziś są tak zwanymi „heheszkami” to:
#1 on ciagle budzi się w nocy!
#2 on nic nie chce jeść!
#3 on wciąż robi w pieluszkę!

Mam dosyć sprzeczne odczucia związane z tymi „heheszkami”. Z jednej strony mam wrażenie jakby to było wczoraj i mam od razu zimny pot na plecach, z drugiej zdaje się, że nikt z naszych domowników już o nich nie pamięta.
I jednego i drugiego naszego chłopca trzeba ściągać z łóżka dźwigiem.
I jeden i drugi pytają o jedzenie, gdy tylko moja pupa dotknie sofy, a ja czasem marzę o powrocie do czasów, gdy jedli tylko rosół i frytki.
Ah! Zapomniałabym! 3 letni Marcin, którego odpieluchowywaliśmy (przysięgam) od maja 2015 do stycznia tego roku, tracąc już całkowicie nadzieję, dziś naśmiewa się wredolec jeden z siusiumajtków w pieluszkach. No mówię wam dorósł w „trymiga”.
Lekcja? Zaakceptowałam fakt, że najlepiej dostosować siebie, swoje uczucia i emocje do okoliczności, a nie odwrotnie – próbować zmienić wszystko dookoła do swoich życzeń (łącznie ze swoimi dziećmi i czasem, który płynie w swoim tempie). Dzieci są po prostu dziećmi i ten okres wcale nie trwa jakoś zatrważająco długo. Okazuje się bowiem, że rosną jak szalone i moje nieśpiące i niejedzące niemowlaki są już prawie nastolatkami.

Nie ma się czym martwić. Dziś częściej odpuszczam, nie kupuję tony poradników z cyklu „my kontra nasze dziecko”, ufam swojemu instynktowi i wierzę, że wychowam fajnych chłopaków. Po prostu.

BAŁAGAN. Mój ukochany temat! Dlaczego ja właściwie nie założyłam firmy sprzątającej?! Non stop zamartwiałam się bałaganem w naszym domu. Projektując ten nowy najdłużej skupiłam się na rozplanowaniu wszystkich tych cudnych pomieszczeń jak pralnia czy garderoba, do których w razie wizyty niespodziewanych gości mogę po prostu schować nasz równie niespodziewany bałagan. Ze zdziwieniem wielkim odkryłam dwie rzeczy:
#1 Bałagan przeprowadził się razem z nami. Właściwie to burdel na kółkach. Taki nasz codzienny lajfstajl.
#2 Można go sprzątnąć w godzinę i jest PO KŁOPOCIE!

Czym zatem jest GODZINA SPRZĄTANIA, które pozwala mi się lepiej poczuć we własnym domu, w porównaniu do miesięcy, lat zamartwiania się bałaganem? Bałagan jest, był i będzie. Po prostu trzeba go posprzątać, a nie się zamartwiać.

5

TRUDNE SPRAWY. Martwię się nie tylko tak błahymi sprawami jak pieluszka czy bałagan. Tak naprawdę najbardziej na świecie martwię się konfrontacją z drugim człowiekiem, z którym muszę porozmawiać o danym problemie, zazwyczaj niewygodnym jak to z problemami.

„Pół bidy” jeśli to ktoś obcy, dramat zaczyna się kiedy muszę skonfrontować się z przyjacielem czy przyjaciółką. Potrafiłam ciężko oddychać do późnych godzin nocnych, wciąż zastanawiać się jak ugryźć temat, bałam się reakcji drugiej osoby mimo, że tamta nawet nie wiedziała co się dzieje w mojej głowie. Głupia byłam (i jestem, bo wciaż się tego uczę) jak jasna cholera! Bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Dziś wiem, że wszystko jest kwestią rozmowy, szczerości, uczciwości wobec drugiego człowieka, ale i umiejętności stawiania swoich granic i stawiania siebie na ważnym, jeśli nie najważniejszym miejscu. Staram się nie nosić w sobie długo problemu, nie zamartwiać się, ale mówić prosto z mostu. Nie zawsze reakcja po drugiej stronie jest taka, o jakiej marzę, ale też każdy człowiek jest inny i ma do tego prawo.

Warto tutaj też dodać, że staram się nie poświęcać ani jednej minuty na myślenie o kimś, kogo po prostu nie lubię. Prawda jest też taka, że nie każdy musi lubić mnie.

PRZYSZŁOŚĆ. Zamartwiałam się i zamartwiam się tym raz na jakiś czas. Myślę o tym, że mam już (mój Boże !) prawie 32 lata, że teraz to już w ogóle oby do 40-tki. Martwię się tym, że nie robię kariery tylko pomidorową ulepszam, że co my tu na tej wsi poczniemy, i czy  moja skóra kiedyś będzie tak gładka jak ta u Seleny Gomez. Martwię się czy moi synowie trafią do dobrej szkoły i czy będą się lubić jako rodzeństwo. Martwię się tym czy będziemy zdrowi i czy nie spotka nas jakiś wypadek. I jak tak sobie pozwolę na takie zamartwianie się to czuję jak mi w brzuchu rośnie coraz większa czarna kula. I dochodzę wtedy do takich oto wniosków.

– Trzeba żyć tu i teraz. Przeżywać swoje 24 godziny najlepiej jak się potrafi. Pozwalać sobie na smutki i radości. Na chęć na wspinaczkę wysokogórską i na zaleganie na sofie. Nie wolno jednak rozpamiętywać w nieskończoność przeszłości i rozmyślać o przyszłości, bo jak to ktoś mądry powiedział : przeszłość jest już martwa, a przyszłość się jeszcze nie urodziła.

– Nie mam wpływu na rzeczy, które się już wydarzyły. „To sem ne wróci”. Muszę wyciągnąć wnioski, zamknąć rozdział i iść dalej.

– Kiedy spotykają mnie kłopoty przez duże „K” muszę zadać sobie jedno podstawowe pytanie „Co najgorszego może się stać”, powiedzieć to na głos, przygotować się na to psychicznie, a potem po prostu wziąć to na klatę. Zakładając, że rzecz, którą się zamartwiam w ogóle się wydarzy.

3

– Moje zdrowie jest najwyższą ceną jaką zapłaciłam i mogę jeszcze zapłacić za martwienie się, lub jak to się teraz modnie nazywa – permanentny stres.

– Muszę zdać sobie sprawę czym ja się tak właściwie martwię, co mogę zrobić w tej sprawie, co zamierzam zrobić, a potem to zrobić 🙂

Taki przykład. Martwię się tym, że przytyłam podczas sezonu jesienno zimowego kilka kilo. I tak siedzę i się martwię. Z naciskiem na siedzę. A powinnam zebrać fakty. Znaleźć rozwiązania możliwe takie jak kupienie karnetu, zaakceptowanie tego i kupienie większych ubrań, włączenie dvd z Ewką, wieczorny jogging i tak dalej. Potem zzastanowić się co zamierzam zrobić i to zrobić. Koniec z zamartwianiem się pierdołami. Życie jest za krótkie, aby było małe.

6

– na zmartwienia najlepszym lekarstwem jest praca. Gdy jestem czymś zajęta na maksa to jakoś tak brakuje czasu na rozmyślania o sensie życia.

– muszę zastanowić się nad tym czy nie zapłaciłam już wystarczającej ceny za martwienie się daną rzeczą. Może już wystarczy?

Ostatnio Tomek mówi do mnie „Ty wiesz, że za 15 lat będę mieć 50 lat?”. Tak go to bardzo dotknęło i jednocześnie zmotywowało do tego, by wyciskać z każdego dnia jak najwięcej, i cieszyć się pierdołami, a nie się nimi zamartwiać, że otworzył butelkę najlepszego wina jakie mieliśmy i ugotował dla nas pyszny obiad. Niby nic, ale święto. Niedziela!
Bo czymże będzie to budzenie się mojego dziecka co noc za 15 lat? Czym będą dodatkowe kilogramy, albo szefowa, która mnie nie lubi? Mrzonką i wspomnieniem, jeśli tylko zdecyduję się o tym pamiętać.

2

A na koniec tak sobie myślę, że jedynym i najprawdziwszym wnioskiem powinien być ten, że to wszystko jest tak nieważne i tak cholernie błahe w porównaniu do wielkich tragedii, które spotykają drugiego człowieka, że jedyną mądrą rzeczą, którą powinnam zrobić to złożyć ręce jak do modlitwy, zamknąć oczy i powiedzieć „Dziękuję za to co mam i kim jestem”

Wpis inspirowany lekturą książki Dale’a Carnegie’go „Jak przestać się martwić i zaczać żyć”

Loading

Spodobają Ci się także:

35 komentarzy

Dorota 29 lutego, 2016 - 3:39 pm

Z nieba mi spadlas z tym tekstem! Uwielbiam sie zamartwiać, tworzyć w glowie czarne scenariusze, myśleć o tym co może sie wydarzyć… Najwyzsza pora z tym skonczyc! (a przynajmniej sprobowac;))

Reply
jaanna 29 lutego, 2016 - 4:22 pm

Kiedyś mówiło się,że kto się martwi na zapas ten martwi się dwa razy:-)Powodzenia w walce z zamartwianiem się:-)

Reply
Monika 29 lutego, 2016 - 5:12 pm

Kiedy mija czas wzmożonej gotowości w walce z aktualnym zmartwieniem, myślę sobie – po cholerę Ci to było?
Pragnę nauczyć się żyć dniem dzisiejszym i jeśli już troszkę martwić to o jutro, nie o wczoraj.
Rozpamiętywanie to moje drugie imię. Ehh.
Ps. 50tkę skończę za 6 lat. Jak ten czas zapierdziela! 😀

Reply
Marika 29 lutego, 2016 - 5:35 pm

Po prostu super wpis 🙂 Dziękuję 🙂

Reply
Ola 29 lutego, 2016 - 8:05 pm

Ilekroc pisze komentarz na twoim blogu to sobie mysle: nie. Powiem ci to jak sie spotkamy. I kasuje. Bo nie jestem w stanie tak w kilku zdaniach. Boje sie ze zapomnę o tym co mialam ci powiedziec, chyba notatki zaczne robic. Bo dzis trafilas w moment. W dzien i w chwile. Idealnie 🙂

Reply
Basia Szmydt 29 lutego, 2016 - 8:07 pm

🙂

Reply
Pola 29 lutego, 2016 - 8:23 pm

Ktoś kiedyś powiedział mi, ze w życiu są dwa rodzaje problemów: te które przeżywamy i te które trzeba rozwiązywać . Tych pierwszych jest bardzo niewiele. Także nie zamartwiam sie, działam.
Ps. A bałagan w domu jest tylko oznaka toczącego sie w nim życia 🙂
Pozdrawiam!

Reply
Monika Dawidowicz 29 lutego, 2016 - 9:58 pm

Ja się kiedyś martwiłam, że jestem gruba i brzydka, ale już się nie martwię, bo nie jestem (bo w ogóle kto i kiedy powiedział co jest definitywnie piękne i nie grube, np. Wenus została inaczej sportretowana przez Boticellego, a inaczej przez Rubensa i obydwie są spoko).
Martwiłam się o pieniądze, ale już się nie martwię, bo to jest rzecz, której dzisiaj mogę nie mieć, a jutro mieć aż zanadto i w ogóle to nie jest najważniejsza sprawa na świecie, bo jeśli jesteśmy zdrowi i mamy przy sobie ludzi, których kochamy, to żadna kasa nie ma znaczenia.
Martwiłam się kiedyś, że mój syn się dziwnie zachowuje, ale już się nie martwię, bo po prostu jest wyjątkowy i osobliwy i niegrzeczny i w tym jego urok, a ja to przeżyję i wiem, że jeszcze zatęsknię.
Martwiłam się bałaganem, ale już się nie martwię, bo co tydzień przychodzi do mnie pani do sprzątania na caluśkie 5 godzin i pomiędzy jej jedną a drugą wizytą zostają mi tylko drobne prace, typu opróżnienie zmywarki, odkurzanie (przy chłopaku rozrabiaku i 2 futrzakach to niestety codzienny rytuał) czy zbieranie zabawek. W sam raz na rozgrzewkę do fitnessu.

Szkoda zdrowia, czasu i energii na zmartwienia.

Reply
Basia Szmydt 1 marca, 2016 - 7:16 am

oh jak ja lubię jak Ty piszesz 🙂

Reply
Monika Dawidowicz 1 marca, 2016 - 10:15 am

Ja lubię jak Ty tutaj na blogu prowokujesz do pisania 🙂

Reply
Ania 29 lutego, 2016 - 10:25 pm

Amen!

Reply
emmsik 29 lutego, 2016 - 10:34 pm

Basiu, kocham Cię!

Reply
Basia 1 marca, 2016 - 8:23 am

No i dobrze postanowiłaś! Szkoda życia na martwienie się 🙂 Jak to odpowiadał jeden z głównych bohaterów w Bridge of Spies na pytanie czy się nie martwi – „Would it help?” 🙂

I a’propos ostatniego akapitu. Mi swego czasu dało bardzo dużo do myślenia zdanie „Co gdybyś dziś miał tylko to, za co byłeś wdzięczny wczoraj?” .. no właśnie. Tak często nie doceniamy tego co jest, a mamy przecież tak dużo!

Pozdrawiam ciepło 🙂

Reply
Katinka 1 marca, 2016 - 9:51 am

Basiu, mogłabyś być polską autorką książki „Bóg nigdy nie mruga’! 🙂

Reply
Basia Szmydt 2 marca, 2016 - 8:57 am

nie czytałam ! 🙂

Reply
Dagmara 1 marca, 2016 - 11:08 am

Dzięki! W gruncie rzeczy to takie proste, a jednak ktoś musiał mi to powiedzieć „na głos”: zamartwianie się to kwestia wyboru!!! Więc i ja decyduje, że nie będę dziś martwić się tym wszystkim co na co dzień spędza mi sen z powiek (a sporo tego, oj sporo… oczywiście w większości kompletnie bez sensu 😉

Reply
Bilib World 1 marca, 2016 - 11:30 am

Zamartwianie się nic dobrego nie wnosi do naszego życia. Tak na prawdę wiele problemów, które pojawiają się w naszym życiu można szybko i sprawnie rozwiązać. Czasami mam wrażenie, że martwimy się na zapas lub wyolbrzymiamy problemy. Zastanawiamy się nad przeszłością, a przecież to przeszłość, historia. Ważne jest to co tu i teraz.

Reply
Monika 1 marca, 2016 - 4:38 pm

też tak chcę !!!! 🙂

Reply
Ewa 1 marca, 2016 - 6:39 pm

Ja się nie martwię. Jakoś to będzie. Zawsze jakoś jest.

Reply
Basia Szmydt 2 marca, 2016 - 8:54 am

dobrze będzie Ewa 🙂

Reply
marucia 2 marca, 2016 - 8:08 am

O rety jak ja bym się chciała nie martwić…. staram się ale nie zawsze mi wychodzi. Martwię się drobiazgami ale i tymi poważniejszymi sprawami: że mąż będzie miał wypadek samochodowy, że syna przejadą na pasach, że tata dostanie zawału, że siostra nie może zajść w ciążę, że syn niegrzeczny . Jezu ile tego??? dobrze, że mam męża, który stawia mnie do pionu i nie pozwala się tak często zamartwiać.
marucia

Reply
Basia Szmydt 2 marca, 2016 - 8:53 am

Nie martw się takimi rzeczami. Posłuchaj sobie na youtubie nagrania Sekret 🙂 Myśli lubią stawać się rzeczami 🙂

Reply
Agata 3 marca, 2016 - 2:09 pm

Basiu dziękuję Ci za polecenie książki Carnegie’go!
PS. Przeczytałam dziś to: http://innpoland.pl/125439,nie-umiesz-rysowac-swietnie-zostan-graphic-recorderem i od razu pomyślałam o Tobie (nie zrażaj się tytułem!) 😉 Pozdrawiam serdecznie, Agata

Reply
Basia Szmydt 3 marca, 2016 - 7:23 pm

fajny pomysł z tym graphic designerem – znam nawet jedną dziewczynę, która się tym zajmuje -dzięki, że o mnie pomyślałaś 🙂
ja póki co mam ochotę poświęcić 100 % swojego wolnego czasu blogowi, uściski 🙂

Reply
Agata 4 marca, 2016 - 8:53 am

Fajnie! Będę zaglądać, pozdrawiam!

Reply
Dorka 4 marca, 2016 - 10:52 pm

Jak to dobrze poczytać kogoś mądrzejszego. Wieczny bałagan, dziecko, które nie śpi po nocach i wszelkie czarne scenariusze to moja bajka. Ale wiesz co, kończę z tym narzekanie i zmartwieniem, odpuszczam. Dzięki za ten tekst :)!

Reply
amelushka 6 marca, 2016 - 5:39 pm

I jak Ci wychodzi niezamartwianie się? Ja w tej dziedzinie jestem specjalistką. Przed urodzeniem się moje córeczki martwiłam się pracą, szefem i tym że za dużo pracuje. Potem przyszła na świat moja córka i oczywiście zaczęło się zamartwianie okołodzieciowe i trwa do dziś. Do tego doszedł stres związany z brakiem pracy, z dodatkowymi kilogramami, które zostały po ciąży i wieloma innymi rzeczami. Ale to jest chyba ogólnie domeną kobiet. A tak w ogóle muszę sięgnąć po tę książkę może też pomoże mi zmienić podejście.

Reply
Basia Szmydt 6 marca, 2016 - 6:48 pm

sięgnij, warto 🙂

Reply
Iza 7 marca, 2016 - 10:15 am

Ja zamartwianie się przypłaciłam depresją. Lepiej wcześniej dojść do takich wniosków jak Ty. 🙂
A przy okazji. U PSC zetknęłam się z metodą, która mówi, aby wyznaczyć sobie czas na zamartwianie. Czyli np. we wtorek między 13.15 a 13.30 mogę się zamartwiać, ale tylko wtedy! 🙂 Trochę śmieszne, ale o dziwo pomocne. 🙂

Reply
Basia Szmydt 7 marca, 2016 - 10:18 am

Z tym limitem zmartwien to też stosuję, ale godzin jeszcze nie wprowadzałam – dzięki 🙂

Reply
Marta 8 marca, 2016 - 12:57 pm

moge postanowic, ze przestane, ale czy zadziala… 🙂

Reply
92ana 22 lutego, 2017 - 1:12 pm

Dokładnie, trzeba żyć tu i teraz, nie marnować czasu na zamartwianie się.. Tylko działać i iść do przodu! Świetny tekst. 🙂

Reply
aloesowa 12 kwietnia, 2017 - 7:36 pm

super napisane! czytając to widzę siebie!

Reply
Yoka 21 sierpnia, 2019 - 5:34 pm

Dziękuję za ten wpis! Był mi dziś bardzo potrzebny!

Reply
janaszek 22 czerwca, 2020 - 4:40 pm

Polecam blog http://spokoj-ducha.pl/ dla zamartwiaczy totalnych a także tych co obawiają się że stracą pracę.Warto przeczytać.

Reply

Zostaw komentarz

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, rozumiem