fbpx

TROCHĘ STRASZNIE, NAWET SMACZNIE I JAK W TELEDYSKU RIHANNY, czyli spacer po mieście POINTE-a-PITRE

Autor: Basia Szmydt

Chcesz zobaczyć prawdziwą, lokalną Gwadelupę?
Chcesz poczuć klimat wyspy sprzed ponad stu lat?
Chcesz zobaczyć drewniane domki, we wszystkich kolorach tęczy?
Chcesz poczuć się trochę nieswojo, niekoniecznie bezpiecznie i dosyć jaskrawo jako jedna z niewielu białych turystek na ulicach wypełnionych po brzegi czarnoskórymi mieszkańcami?
Proszę bardzo! Jedź do Pointe-a-Pitre – największego miasta Gwadelupy.

Pamiętaj proszę, że to niej stolica Gwadelupy. Stolicą jest Basse Terre, mimo że mniejsze od Pointe-a-Pitre.
To miasto, które łączy prawe i lewe skrzydło motyla – mowa oczywiście o kształcie wyspy.

Pointe-a-Pitre odwiedziłam dwa razy. Za drugim razem zauroczyłam się tym miejscem jeszcze bardziej. Nigdzie indziej nie ma na wyspie takiego klimatu. Nigdzie indziej nie dotarłam tak bardzo do prawdziwego życia mieszkańców „Guady”. Za pierwszym razem trzęsłam portkami i nie czułam się zbyt komfortowo. Ciekawość mieszała się ze strachem. Za drugim razem, mimo że zostałam oskubana jak typowa turystka, przeżyłam najlepszą przygodę, jaką mogłam sobie wymarzyć podczas ostatnich dni pobytu na wyspie.
Ale o tym za chwilę.

Zanim zaparkowałam samochód przy jednej z głównych ulic, gdzieś pomiędzy jednym, a drugim kolorowym domkiem, słyszałam że niebezpiecznie, że trzeba uważać, że to nie jest najlepsze miejsce na zwiedzanie, zwłaszcza jeśli jesteś białą turystką, której mąż nie ma ochoty odwiedzić Pointe-a-Pitre 🙂 No cóż – oczywiście przyniosło to odwrotny skutek do zamierzonego i moja ciekawość została wręcz wzmożona, a spacer po tym mieście wskoczył na listę priorytetów.
Gdy wysiadłam z mojego mikroskopijnego, nie rzucającego się w oczy autka zobaczyłam tego pana. Śpiewał sobie pod nosem jakieś karaibskie melodie, a nad jego głową unosił się dym z wypalanego skręta.

Chwilę później zachwyciłam się tymi domkami. Były dokładnie takie, jak sobie je wyobraziłam. Były jak z teledysku Rihanny 😀
Tylko spójrz na tę architekturę! Robiłam im non stop zdjęcia i pomyślałam, że to miasto jest brakującym elementem mojej wyprawy na Karaiby.

Zalane palącym słońcem kolorowe elewacje.
Pozamykane okiennice.
Dźwięki chodzących na pełnych obrotach wentylatorów.
Zapachy przypraw dochodzące z kuchni.
Muzyka. Taka jak ta –> klik (włącz i poczuj ten klimat)
Wracające ze szkoły dzieciaki w mundurkach.
Samochody ze spalonym od słońca lakierem, z przyciemnianymi szybami i chłopcami w rajstopach na włosach, z groźnym spojrzeniem i z muzyką, która jest tak głośna, że porusza tym samochodem.
Oczywiście nie mogłam zrobić im zdjęć.
W pewnym momencie, gdy zafascynowana fotografowałam kolejny domek, podszedł do mnie lokalny pan i uprzejmie zaproponował, żebym schowała aparat, jeśli chcę go zachować.
Witamy w Pointe – a Pitre!

To mój absolutnie ukochany dom. Wywołam to zdjęcie i zawieszę na ścianie. Jest piękny.

Często pytasz mnie jakie rośliny hodują przy swoich domach lub na balkonach mieszkańcy Gwadelupy. Proszę bardzo. Kaktusy w donicach i wszelkie pnącza, które gdyby im pozwolić obrosłyby całe miasto w rok.



Takie drzwi mogłabym mieć w swoim domu. Ciekawe jest to jak inaczej postrzega się takie kolory w naszej na przykład polskiej wsi, a jak tutaj. Kicz versus egzotyka.


Spacerując dalej, przy katedrze świętego Piotra i Pawła, natknęłam się na kończące swoją pracę kobiety handlujące warzywami, rybami, świeżymi ziołami, kwiatami.

W Pointe – a – Pitre znajduje się też Memorial Acte, nowoczesna i skrajnie różna od pozostałej architektury miasta budowla. To budynek wzniesiony, by uczcić pamięć niewolników pracujących przy plantacjach trzciny cukrowej na Karaibach jeszcze na początku XX wieku.
Koszt jego budowy szacowany jest na 83 mln euro, co w miejscu, gdzie bezrobocie jest ogromne i na pewno znalazłoby się sporo pomysłów na wykorzystanie takiego budżetu – budzi spore kontrowersje.

Chodziłam po tym mieście, zachwycałam się każdym zakamarkiem, jak to mam w zwyczaju. Pierwszy raz towarzyszyły mi Ania i Ola, drugi raz Magda i Mateusz. Pomimo, że sam fakt bycia wśród „lokalsów” i obserwowania ich codziennego życia to było coś, ja chciałam dotrzeć jeszcze dalej. Zaczepiłam dwóch starszych Kreoli siedzących na schodkach przed katedrą Piotra i Pawła i zapytałam swoim dosyć słabym jak się okazuje francuskim (francuski to nie kreolski) o miejsce, gdzie mogę zjeść prawdziwe, lokalne, najlepsze, mało turystyczne jedzenie.
Chwilę później wyrósł przed nami Steve, niewysoki, czarny chłopak w białej, obcisłej koszulce i wielkim łańcuchem na szyi.
Steve bardzo chciał nas zaprowadzić najpierw do Mc Donalda, ale po naszych zapewnieniach, że nie chcemy fastfooda tylko tego, czego oni jedzą na obiad. Natychmiast stwierdził, że w tej sytuacji pasuje tylko jedno miejsce, najlepsza i najtańsza knajpa w całym Pointe-a-Pitre. Lepiej być nie mogło! Moja blogerska dusza i serce podskakiwało na myśl o zdjęciach, które zaraz zrobię i smakach, których doświadczę.
Po szybkim marszu wąskimi uliczkami pełnych „lokalsów” znaleźliśmy się przed wejściem do jednego z domów. To była chwila pełna konsternacji. Ani ja, ani moi towarzysze podróży nie byliśmy do końca przekonani czy wchodzenie do tego domu z obcym facetem to na pewno dobry pomysł. Trudno, raz kozie śmierć. Ciekawość wygrała z lekkim strachem.
Najpierw przeszliśmy przez wąski korytarz, potem przez kuchnię, aż wreszcie doszliśmy do sali jadalnej 🙂 I wyglądała ona tak:

Ok, dotarliśmy do serca Pointe-a-Pitre i mieliśmy do czynienia z najlepszą kucharką według Steve’a. Czas wybrać coś do jedzenia i być może czas się tym jedzeniem w końcu zachwycić. Byliśmy u źródła!
Wybraliśmy wszystkiego po trochu. Cena 8 euro. Zapłaciliśmy 10. Reszty brak – ok.
Na talerzach dostaliśmy kawałki mięsa w znanych mi już przyprawach, dwa rodzaje ryżu – ciemnobrązowy i biały, z grochem, ziemniakami, warzywnym sosem. Wszystko wprawdzie wyglądało jak breja, ale było naprawdę smaczne. Może nie zapierało nam tchu w piersiach, ale zgodnie uznaliśmy, że to jedzenie jest naprawdę całkiem spoko. Jedząc wymieniliśmy sporo uprzejmości z panią kucharką, porobiliśmy sobie pamiątkowe fotki. Zjedliśmy, wstajemy, a pani pyta jak zamierzamy jej zapłacić? Ale jak to? No cóż, źle się zrozumieliśmy. Pani zażyczyła sobie dopłaty w wysokości 21 euro. Jak to obliczyła? Nie mam pojęcia. Wyszło nam za wszystko, czyli 3 talerze jedzenia i jedno piwo 31 euro. Oskubała nas dokumentnie, bo nawet z moimi słabymi zdolnościami matematycznymi wychodzi mi, że 3 razy 8 równa się 24, a nie 31. Także 7 euro extra, albo więcej za wrażenia i możliwość dotarcia tam, gdzie turyści nie docierają.
Niech będzie. Nie żałuję – warto było, choć pogodziłam się już z myślą, że nie zjem na tej wyspie nic zachwycającego. Tak tu już jest i tyle. Zdania nie zmieniam. Kuchnia kreolska szału nie zrobiła.

Czy Pointe-a-Pitre jest bezpieczne? Nie wiem. Oprócz zaczepek na ulicy dosyć przyjaznych, jak zwykle nie spotkało mnie tu nic złego. Trzy osoby, już na miejscu, lokalni mieszkańcy polecili nam, by uważać na swoje rzeczy, więc coś musi być nie tak z tym bezpieczeństwem w Pointe-a-Pitre, ale ja niczego złego nie doświadczyłam. Na ulicach spotkasz groźnie wyglądająca „młodzież”, patrzącą się na ciebie z ogromnym zaciekawieniem. Czasem patrzyli z zaciekawieniem na telefon, gdy robiliśmy zdjęcia.
Mimo tego polecam Ci odwiedzić to miejsce. Jest po prostu niepowtarzalne. Zachowaj zdrowy rozsądek, cenne rzeczy zostaw w mieszkaniu, usiądź sobie gdzieś na krawężniku i obserwuj jak toczy się życie w największym mieście Gwadelupy.
Mam nadzieję, że spodoba ci się tak jak i mi.

Podoba ci się Pointe-a-Pitre na moich zdjęciach? Daj mi znać w komentarzu – ryzykowałam, by zrobić je dla ciebie 😀

Loading

Spodobają Ci się także:

12 komentarzy

tekstualna 16 marca, 2018 - 8:58 pm

czekam! <3

Reply
Ola Gazdulska 17 marca, 2018 - 6:26 am

Droga Basiu. Jestem w sumie na bieżąco z instastories. Oglądam sobie przed snem i co chwilę szturam męża „Patrz. Pojedziemy kiedyś na karaiby?”
Widoki zachwycające. Te kolory, tekstury i piękno w otoczeniu bałaganu. Lubie takie klimaty ( te murale wow). Już zaczynałam żałować, że raczej nigdy się tam nie wybiorę kiedy doszłam do „niezachwyacającego jedzenia”. Że lubie jeść i smakować nowe jedzenie to już nie żałuję

Reply
Basia Szmydt 17 marca, 2018 - 11:50 am

Ale to nie przekreśla Gwadelupy, wręcz przeciwnie. Możesz kupić świeże ryby i zjeśc je w towarzystwie lokalnych, pysznych warzyw. Wystarczy gotować w domu 🙂

Reply
Ola Gazdulska 18 marca, 2018 - 7:13 am

Dobra Basia namówiłaś mnie. Przeprowadzam sie na Gwadelupe
ale na liście miejsc do odwiedzenia już ma swoje miejsce.

Reply
Ela - themomentsbyela.pl 19 marca, 2018 - 12:08 pm

Klimat miasta genialny, trochę niespójni, trochę straszny, ale fajny. Mam cichutką nadzieję, że uda nam się kiedyś dotrzeć na Karaiby.

Reply
4oze.pl 21 marca, 2018 - 2:33 pm

Bardzo ciekawa jest atmosfera tego miejsca. Z jednej strony spokojne, pełne luzu, a z drugiej – coś niepokojącego. świetne zdjęcia! Pozdrawiam!

Reply
Bea 22 marca, 2018 - 12:42 pm

To się nazywa miasto z klimatem 🙂

Reply
Ilona 22 marca, 2018 - 4:33 pm

Niesamowita architektura 🙂 Zastanawia mnie tylko, dlaczego miałaś stracić aparat? Pan miał chrapkę, czy ostrzegał przed potrąceniem?

Reply
Basia Szmydt 22 marca, 2018 - 8:36 pm

ostrzegał przed chłopakami tuż za rogiem 🙂

Reply
Magda 29 marca, 2018 - 6:58 pm

Fantastyczne zdjęcia; obejrzałam kilka razy.

Reply
agniezka 8 kwietnia, 2018 - 12:11 pm

Generalnie, bieda i slumsy, jak w każdym południowym kraju. Wystarczy pojechać do każdego miasta w Afryce, Ameryce Południowej, Malezji itp, by zobaczyć takie dzielnice i zostać oskubanym. To, ze jest ciepło i kolorowo, nie znaczy, że są szczęśliwi, pewnie 90% tych ludzi ma groszowe dochody i brak ubezpieczenia zdrowotnego, a na starość torba i kij. Malowanie domów na różne kolory, szczególnie okiennic i drzwi na niebiesko ma odstraszać owady, podobnie te rośliny na balkonach. Skandalem oczywiście jest ten mega drogi monument w kraju, gdzie ludność żyje skromnie, ale to jak wszędzie,..

Reply
Paulina 24 września, 2018 - 2:02 pm

Gwadelupa jest bardzo bogatą wyspą, a miasto Pointe a Pitre jest bardzo specyficzne i znacznie odbiegające od innych dużych gwadelupskich miast. Tylko w Pointe a Pitre można spotkać dzielnice potocznie nazywane slumsami. Pomimo, że wygląd miasta odstrasza i czasami przeraża to można czuć się w nim bezpiecznie. Nie uważam, że wybudowanie Memorial Acte jest kwestią do dyskusji, a tym bardziej stratą pieniędzy. Tak samo można byłoby powiedzieć o Muzeum Powstania Warszawskiego. Polska, też nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą, więc te pieniądze również można spożytkować inaczej. Niewolnictwo i handel ludźmi jest tragiczną i niechlubną historią, o której trzeba mówić, bo niestety jest to temat wciąż aktualny w wielu krajach na świecie. Memorial Acte nie tylko jakieś tam sobie muzeum, to przede wszystkim ośrodek kulturalny, artystyczny i naukowy. Raz w miesiącu można obejrzeć tematyczne filmy dokumentalne, spotkać się z wybitnymi naukowcami czy autorami książek. To miejsce dzięki, któremu mieszkańcy wyspy są bliżej kultury i poznawać historię swoich przodków. Uważam, że jest to piękna inicjatywa i oddanie czci wszystkim skolonizowanym i podpitym ludom. Zachęcam wszystkich do odwiedzenia takich miejsc i chwilę refleksji nad historią. Do końca grudnia można obejrzeć wystawę ZOO Humains- czyli ludzkie zoo.

Reply

Zostaw komentarz

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, rozumiem