fbpx

KSIĄŻKI, KTÓRE OSTATNIO PRZECZYTAŁAM

Autor: Basia Szmydt

Kocham czytać! Książki to dla mnie najlepsza forma relaksu, odstresowania się i uspokojenia myśli.
Kiedy mogę czytam naprawdę dużo, kiedy okoliczności mi nie pozwalają czytam tyle ile mogę. Po prostu.
Staram się, by wieczorem zamiast scrollować bez sensu telefon i oglądać czyjeś życie na instagramie brać do ręki kubek herbaty z cytryną i sokiem malinowym i czytać książkę choć przez pół h (życie innych ludzi na instagramie przeglądam w innych momentach dnia 🙂 ).
Nie z każdą książką tak mam, że potrafię sobie ją dozować. Z reguły wybieram takie, które wykluczają mnie z życia towarzyskiego na kilkadziesiąt godzin z niewielką przerwą na sen. O tak! Jestem mistrzem wkręcania się w dobrą książkę.
Tak było na przykład z Remigiuszem Mrozem. Znasz tego autora? Ja zaczęłam go poznawać od serii książek o komisarzu Wiktorze Forście. Oh jakże mnie to wciągnęło! Kończąc jedną, chciałam zacząć od razu drugą. Czasem musiałam sobie zrobić przerwę i przepleść Mroza jakąś beletrystyką czy reportażem, ale finalnie w ostatnie wakacje przeczytałam „Ekspozycję”, „Przewieszenie”, „Trawers”, „Deniwelację” i „Zerwę”.
Jak zaczyna się opowieść o komisarzu, niezwykłych i makabrycznych morderstwach, które tylko on jest w stanie wyjaśnić? Pewnego dnia na Giewoncie turyści odnajdują nagie ciało mężczyzny przyczepione do krzyża. Zabójstwo ma charakter symboliczny i zdaje się, że morderca nie zostawił żadnych śladów. Tak się nam oczywiście tylko wydaje, bo oto pojawia się komisarz Forst, który oprócz tego, że ma aparycję samca alfa we flanelowej koszuli w kratę i łamie serca kobiet, jest także bardzo utalentowanym śledczym, który zarówno w „Ekspozycji” jak i w 4 kolejnych tomach będzie ścigał zabójcę i wyjaśniał kolejne morderstwa. Dużo przeklina, nikogo się nie słucha, trafia w takie miejsca, w których każdy śmiertelnik zginąłby po kilku minutach. Wydaje się, że nikt z przełożonych nie może z nim wytrzymać, a jednak wszyscy zdają sobie sprawę, że jeśli Forst nie rozwikła zagadki to będą ginęły kolejne osoby. Zaskakujące zwroty akcji, fabuła trzymająca w napięciu, książki, które umiliły mi niejeden wakacyjny wieczór czy dzień na plaży. Mróz pisze tak, że nie sposób się od tych jego książek oderwać.
I choć w serii o Forście byłam czasami zmęczona ilością wplecionych wątków historycznych, w których się gubiłam lub też zbyt długimi opisami gdzieniegdzie, to jednak bez zastanowienia sięgnęłabym po kolejną część gdyby taka się pojawiła. Nie znam też osoby z mojego otoczenia, która by Mroza nie polubiła i nie zaczytywała się w nim jak ja, choć, o czym się przekonałam, nie wszystkie jego książki są porywające. Może dlatego, że to chyba najbardziej płodny polski pisarz. Serię o Forście polecam czytać po kolei – od „Ekspozycji” po „Zerwę”.

Tak samo jak serię o mecenas Chyłce i Kordianie Oryńskim – jej aplikancie. To również barwna opowieść, a raczej trzymający w napięciu prawniczo-sądowy kryminał. Ta seria jest zdecydowanie moją ulubioną i choć autor obiecywał, że na „Testamencie” kończy „przygody” mecenas Chyłki to na moim Kindlu od kilku dni czeka cieplutki jeszcze „Kontratyp”, którego celowo nie zaczynam, bo wiem, że wtedy znikam znowu na dwa dni. No dobrze, ale o czym są te książki? Mamy parę adwokatów – Joannę Chyłkę i Kordiana Oryńskiego, pracujących w jednej z najlepszych warszawskich kancelarii. Ona kocha słuchać Iron Maiden, je właściwie tylko mięso, pali niebotyczne ilości Marlboro, pije tequilę, klnie jak szewc, jeździ autem nie stosując się absolutnie do żadnych przepisów prawa (również tego, który zabrania jeździć po alkoholu) i najdelikatniej rzecz ujmując jest bardzo trudna w obyciu. Jest jednak również jednym z najlepszych prawników w mieście, o czym wiedzą wszystkie „bogate” zbiry, które szukają u niej ratunku. Jej aplikant natomiast, zwany przez nią pieszczotliwie Zordonem pije zieloną herbatę albo latte z taka kombinacją syropów smakowych, że krzywię się czytając o tym, słucha Willa Smitha i jest całkowitym przeciwieństwem Chyłki. Przeciwieństwa się jednak przyciągają i tych dwoje od samego początku prowadzi ze sobą wspólną grę, która dla mnie – czytelnika, stanowi prawdziwą ucztę i chwilami bardziej niż rozwiązania zagadki, nie mogę doczekać się rozwoju wątku tejże pary. W każdej z książek mamy jakąś sprawę kryminalną, zabójstwo i oskarżonego, którego Chyłka i Oryński do ostatnich stron próbują wybronić, mimo że ciężko stwierdzić czy oskarżony jest winny, czy niewinny. Prawnik jak wiadomo ma obowiązek bronić swojego klienta niezależnie od tego.  Mróz operuje prawniczym słownictwem, które dla mnie jest fascynujące, ale dla prawników czasami zabawne, bo fikcja dosyć mocno miesza się z tym co na salach sądowych rzeczywiście się dzieje. Mnie ta mieszanka absolutnie nie przeszkodziła w tym, by pochłonąć wszystkie części ze zdjęcia poniżej i z całego serca je polecam. Również najlepiej czytać je od pierwszej do ostatniej, po kolei.

No dobrze to teraz dla odmiany coś lżejszego, choć tak można stwierdzić tylko po tych okładkach.
Zacznę od „Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyes. Poznajemy Lou dwudziestoparolatkę, która pracuje w kawiarni, mieszka z rodzicami i uważa, że to jest maksimum, jakie w życiu można osiągnąć. Poza tym jest trochę…dziwna? Przynajmniej tak twierdzi większość, gdy widzi ją ubraną w kolorowe rajstopy w pszczółki. Pewnego dnia Lou musi zacząć rozglądać się za nową pracą. Z tej poprzedniej zostaje po prostu „wylana”. Tym sposobem trafia do domu Willa, sparaliżowanego po wypadku chłopaka. Chłopaka, który przed wypadkiem był bogatym bankierem, który miał wszystko, od pięknej dziewczyny modelki (która zniknęła tuż po wypadku, by potem związać się z jego przyjacielem), aż po piękne mieszkania, podróże, wysportowane ciało i drogie samochody. Po wypadku jedynym pragnieniem Willa jest umrzeć. Problem w tym, że paraliż uniemożliwia mu nawet popełnienie samobójstwa… Praca Lou i opieka nad Willem to na początku niekończące się pasmo udręk. Will jest nieprzystępny, a ona nie ma najmniejszego doświadczenia w pracy ze sparaliżowanym młodym chłopakiem. Okazuje się, że to staje się jej atutem. Pomiędzy tym dwojgiem staje się coś, co nie powinno było mieć miejsca – zakochują się w sobie. I tak zaczyna się jedna z piękniejszych historii o miłości, jakie przeczytałam w te wakacje. Przeryczałam nad tą książką dobre pół godziny.

Jeszcze więcej miłości w obliczu choroby? Proszę bardzo – John Green i „Gwiazd naszych wina”. Kilkunastoletnia Hazel choruje na raka, a lekarze dają jej kilka lat życia. Wieczorami słyszy szloch rodziców, co bardzo ją wkurza – jest w końcu nastolatką, która chciałaby po prostu normalnie funkcjonować. Słuchać głośno muzyki, trzaskać rodzicom drzwiami, gdy jest zła, spotykać się z przyjaciółką i tak dalej. Nawet jeśli ma raka. Pewnego dnia na grupie wsparcia Hazel poznaje Augustusa Watersa, super przystojnego nastolatka, który wprawdzie również choruje na raka, ale jest tak uroczy i zabawny, że nie sposób się w nim nie zakochać. Ta książka to tylko z pozoru błaha opowiastka o miłości. To opowieść o śmierci pisana przez 16 – latkę i czytając strony tej powieści nie pojawia się uczucie współczucia dla niej i Augustusa.  Zbyt duża radość życia jest w tych nastolatkach. Zbyt rozsądnie o swojej chorobie i śmierci opowiadają. Bo podobno życie jest piękne wtedy, gdy jest pozbawione strachu.  Bardzo, bardzo wzruszająca.

Równie wzruszająca jest książka „Światło między oceanami” M.L. Stedmana. Rok 1920, Australia. Tom wraca z wojny i nie może sobie poradzić z koszmarami i wspomnieniami. Przyjmuje posadę latarnika, co wiąże się z całkowitym odizolowaniem od świata na 3 lata. To dla niego scenariusz idealny. Tom chce uciec od ludzi. Podczas jednej z przepustek, kiedy wyrusza na ląd, do miasteczka poznaje Isabel. Zakochują się w sobie, a Isabel decyduje się zostać żoną Toma i wyruszyć z nim na wyspę. Największym pragnieniem dziewczyny jest zostać matką. Los jej jednak nie sprzyja. Dwa poronienia i urodzenie martwego chłopca sprawia, że dziewczyna popada w głęboką depresję, a Tom kompletnie nie ma pojęcia jak pomóc ukochanej żonie.
Pewnego dnia zdarza się cud. Do brzegu maleńkiej wysepki z latarnią przybija niewielka łódka. W jej środku jest ciało mężczyzny i płaczące niemowlę. Praca latarnika polega na skrupulatnym zapisywaniu każdego, najdrobniejszego zdarzenia, do którego doszło podczas jego pracy. Tym razem za namową Isabel, Tom po raz pierwszy postanawia złamać regulamin. Podjęcie jednej decyzji zmieni życie wielu ludzi, a Ty czytając tę książkę do ostatniej strony będziesz się zastanawiała co zrobiłabyś na miejscu Toma i Isabel. Piękna książka – polecam bardzo.

Powróćmy do książek mniej łagodnych i wyciskających łzy. Oto Jakub Żulczyk. Można go kochać albo nienawidzić. Moje zdanie w tym temacie jest również podzielone, a wszystko zależy od tytułu książki, na podstawie której mam stwierdzić czy Żulczyk to mój człowiek czy też nie. Otóż zacznę od tej złej wiadomości. „Zrób mi jakąś krzywdę” to książka, która mnie solidnie zmęczyła. Przeczytałam ją do końca tylko dlatego, że na swoim koncie miałam już dwie poprzednie jego książki, w których się absolutnie zakochałam. Do ostatniej strony miałam zatem nadzieję, że i tu będzie zaskoczenie.
To miał być romans 15 letniej dziewczyny i 25 letniego chłopaka, którzy uciekają z domu i na swojej drodze zaliczają wszystko to, co nastolatki na gigancie zaliczyć tylko mogą – dresiarzy, ćpunów, koncerty, narkotyki, budzenie się w przypadkowych miejscach i bycie na przypadkowych imprezach. Wszystko okraszone rozważaniami egzystencjalnymi, których ja 34 latka JUŻ  nie ogarniam, ale może udałoby mi się to, gdybym tę książkę przeczytała 20 lat temu. Żulczyk w swoich książkach sporo przeklina, ja sama lubię przeklinać, ale w tej książce to nawet dla mnie tych przekleństw jest za dużo i czasem ten rynsztokowy język przysłaniał mi samą fabułę. Nie podobała mi się ta książka, nie podobała mi się ta historia, ani początek, ani środek, ani koniec.

A teraz czas na dobre wiadomości, czyli dwie absolutnie fantastyczne książki tego samego autora. Pierwsza to „Wzgórze psów” i w tej książce, grubej wprawdzie, zawarta jest cała kwintesencja małomiasteczkowej mentalności Polaków i polskich mieścinek. Według mnie autor nie pominął żadnego aspektu. Jest impreza z rodziną, z którą dobrze tylko na zdjęciu, jest dużo alkoholu, jest bezsens życia tych, którym z miasteczka nie udało się uciec, są małe ambicje tych, których na większe nie stać i wielkie ambicje tych, którzy mają w rękach polityczną lub kościelną władzę. Są imieniny i święcenie nowo otwartej firmy przez księdza, jest dyskoteka, do której wciąż chodzą ci sami ludzie znający się na wylot. Wszyscy wszystko o sobie wiedzą, nikt się nie lubi, każdy się obgaduje. I właśnie w takich okolicznościach osadzony jest thriller! Tak thriller, bo mamy zabójstwa, giną ludzie i nikt nic nie wie. Policja jest bezradna. Trzeba by dowieść prawdy, ale wiadomo, że w takich małych miasteczkach jeden drugiego będzie krył, nikt nic nie wie, nikt niczego nie widział i nie chce się wtrącać.   Czytałam z zapartym tchem wciąż nie potrafiąc wyjść z podziwu jak tak dobrze można słowem opisać obrazy, postaci, kłótnie i bijatyki, polską, naszą rzeczywistość, która przecież z reguły jest mało instagramowa, którą przecież każdy z nas choć raz w życiu, kątem oka widział, zagapił się, podsłuchał.

Drugi majstersztyk to „Ślepnąc od świateł” tym razem historia osadzona w „Warszawce”. Mamy dilera, który jeździ bardzo drogim samochodem, w bardzo drogim płaszczu, ma bardzo bogatych klientów, bardzo mało mówi, jest bardzo profesjonalny i bardzo, bardzo potrzebny. Zwłaszcza tym, dla których narkotyki, którymi handluje Diler to sprawa być albo nie być. No właśnie. I czytając tę książkę masz takie nieodparte wrażenie, że to nie fikcja, ale dokument, który pokazuje jedno wielkie, warszawskie, eleganckie ćpanie. Cały ten brud przykryty drogimi ciuchami, małymi łyczkami zimnego proseczko, mieszkaniami, za wynajem których trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Ten szołbiznes sztuczny z białym proszkiem, który został w okolicy nosa, tak by ten wieczór był jeszcze lepszy, jeszcze barwniejszy, by być jeszcze większą gwiazdą.
Dlaczego został dilerem? By nie skończyć tak jak reszta jego kolegów z Olsztyna. Na zmywaku w Anglii, z grubą żoną i gromadką dzieci. By być kimś. Sam nie bierze. Nigdy w życiu. Czy ta historia może mieć happy end? Jak myślisz?
Mistrzowskie opisy, których nie spotkałam u żadnego dotąd autora. Fantastycznie ubrane w słowa emocje, sytuacje, obrazy, zapachy, dźwięki, ludzie. Nie da się nie uruchomić swojej wyobraźni maksymalnie czytając książki Żulczyka. Po prostu się nie da.


Na koniec trzy książki tego miesiąca. Dwa reportaże i powieść. Zacznę od powieści.  „Wielka samotność” Kristin Hannah.
Lata 70 w Stanach. Ernt wraca po wojnie do domu, do swojej żony i 13 letniej córki. Próbuje zacząć znowu normalnie żyć. W końcu wojna się skończyła. Ernt traci kolejną pracę i podejmuję decyzję o przeprowadzce. Nie jest to pierwsza przeprowadzka i nie jest to pierwsza, dość impulsywna decyzja mężczyzny. 13 letnia Leni nawet nie próbuje zawiązywać przyjaźni w szkole. Po prostu wie, że to szkoła tymczasowa, a jej rodzice pewnie znowu oświadczą jej, że się przeprowadzają. Tym razem jest inaczej. Tym razem Ernt i jego żona Cora dostają wiadomość, że odziedziczyli dom na Alasce. Postanawiają przenieść się od razu. Postanawiają zostać tam na stałe. Alaska w latach 70 tych to naprawdę surowa i dzika kraina, a walka o przetrwanie jest tutaj na porządku dziennym. Na miejscu Ernt, Cora i Leni od samego początku są przygotowywani przez miejscowych do zimy. Trzeba się zabezpieczyć, zebrać jedzenie, drewno, ubranie, mieć sanie, broń na niedźwiedzie, nie wychodzić nigdzie po zmroku, uważać, by nie załamał się lód na jeziorze i tak dalej, i tak dalej.
Wydawać, by się mogło, że to kolejna książka z cyklu „rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”, jednak z każdą stroną czytelnik odkrywa, że oprócz surowych warunków Alaski jest coś jeszcze, czego trzeba się bać. Najgorsze zaczyna się, gdy nadchodzi zima, a do Ernta powracają demony wojny, a drzwi do ich domku są zamknięte na cztery spusty. Nic nie jest do końca wypowiedziane, czytelnik jest trzymany w napięciu, a jednocześnie nie może oderwać się od lektury, by dowiedzieć się czy kobiety wraz z nadejściem poranka będą mogły zacząć kolejny nowy i bezpieczny dzień na Alasce, czy wszystko jest z nimi ok? Bardzo mnie ta książką wciągnęła i wzruszyła. Polecam.

„Polska odwraca oczy” Justyny Kopińskiej to zbiór reportaży, śledztw dziennikarskich i rozmów, które autorka przeprowadziła z różnymi bohaterami. Wszystkie tematy mają wspólny mianownik – nie są wygodne, by o nich mówić, najlepiej by było zamieść je pod dywan, tak żeby było pięknie i miło. Ta książka nie jest miła. Ta książka odkrywa tajemnice, zbrodnie, korupcję, która jest na co dzień schowana pod pudełeczkiem z „Ptasim Mleczkiem”, które trzeba komuś wręczyć, pod odprawieniem z kwitkiem przez urzędniczkę, pod groźbą utraty słabo płatnej pracy, jeśli ktoś się w porę nie zamknie.  Przeczytasz o molestowanych dzieciach ulokowanych w domach opieki prowadzonych przez siostry zakonne, tak brutalne i bezlitosne, że strażnicy więzienni to przy nich pikuś. O tych właśnie przekupnych strażnikach, którzy dorabiają sobie handlując narkotykami w celach. O braku możliwości edukacji dla dzieci umiarkowanie upośledzonych, dla których system przygotował zajęcia z układania drewnianych klocków, mimo że oni chcieliby grać na fortepianie. Wreszcie o władzy absolutnej pewnego prezydenta miasta, który pobierał daninę od wszystkich pracowników, powiedzmy 1/10 pensji, w zamian za stanowisko pracy, a jak się nie podoba to … To książka o bezsilności wobec układów, układzików, systemu. I ta bezsilność jest najbardziej dojmująca w tej książce.

Na koniec Jacek Hugo – Bader i jego „Dzienniki kołymskie”. Fantastyczny reportaż z podróży po Rosji dla kogoś, kogo ta część świata fascynuje. O tym jak się żyje na Kołymie, gdzieś na głębokiej Syberii. Jak tam ludzie funkcjonują, ile piją wódki, co jedzą, komu dają w łapę, z jakimi problemami się zmagają, jak się kochają, gdzie pracują i wreszcie czy dobrze im tam, na tej Kołymie, czy jednak chcieliby gdzieś dalej, na zachód? Okazuje się, ku zdziwieniu czytelnika, że nikt z tej Kołymy nie chce się ruszać. Mimo, że bida aż piszczy, mimo, że zimy takie, że ciężko przeżyć, mimo, że to czasem koniec świata. Hugo – Bader zaprzyjaźnia się z bohaterami, śpi w ich domach, je w ich kuchniach, wyrusza z nimi w trasę wielkimi ciężarówkami. Wszystko po to, by pokazać nam życie takie jakim jest, zamiast nudnych czasem zabytków, pomników i tablic pamiątkowych, których jak wiadomo w Rosji nie brakuje.
Świetnie napisany reportaż. Polecam tego autora.

Koniecznie sięgnij po którąś z polecanych przeze mnie książek. Zwłaszcza teraz, kiedy nie ma nic przyjemniejszego niż wieczór pod kocem, z lampką wina, świecami i wciągającą książką. To tysiąc razy lepsze niż siedzenie ze smartfonem w ręku – serio, serio 🙂

ps. na zdjęciu głównym znajduje się kilka książek, których nie ma w dzisiejszym zestawieniu – będą w następnym książkowym poście. Posiłkuję się grafikami okładek książek, o których opowiadam, bo większość książek mam na czytniku.

Udanego weekendu.
Z książką oczywiście 🙂

Loading

Spodobają Ci się także:

19 komentarzy

Jues 5 października, 2018 - 7:02 pm

Polecam książkę „Dziki” Guillermo Arriagi.

Reply
Syla 6 października, 2018 - 7:39 am

Zastanawiałam się czy siegnac po serię o Chylce. Pomoglas podjąć decyzję 🙂

Reply
Anika 6 października, 2018 - 10:39 am

Mroza uwielbiam! Właśnie dzisiaj skończyłam czytać „Nieodnalezioną” i powiem Ci, że nooo sztos! Chyba najlepsza z jego wszystkich książek. Seria o Forście też mnie porwała, zwłaszcza „Przewieszenie”, o Chyłce trochę mniej… może dlatego, że ja klimatów prawniczo- sądowych nie lubię, źle mi się kojarzą 😉

Reply
Basia Szmydt 6 października, 2018 - 11:00 am

O widzisz, a mnie Nieodnaleziona się jakoś tak bardzo nie podobała, za to Chyłka to moja ulubienica. Najfajniejsze jest to, że każdy ma inny gust, i każdy ma szansę znaleźć dla siebie jakiś tytuł i zinterpretować go an swój sposób 🙂 I stąd rodzą się te wszystkie pasjonujące dyskusje o książkach 😉

Reply
Aneta 6 października, 2018 - 11:47 am

Dokładnie takie same odczucia mam co do książek Żulczyka, podobają mi się te same pozycje. Książki „Zrób mi jakąś krzywdę” – nie dałam rady dokończyć .Dwie poprzednie połknęłam w całości. Podobał mi się jeszcze „Instytut”. Jestem w trakcie czytania „Radio Armageddon” – ale to też chyba nie będzie moja ulubiona pozycja. Wygląda mi na to, że mogę się zdać na twój gust w kwestii dobierania sobie nowej lektury. Pozdrawiam

Reply
Asia 6 października, 2018 - 8:05 pm

Światło między ocenami. Dla mnie jedna z najtrudniejszych. Brakowało mi oddechu i sił. Uważam że jest przerażająca A nie piękna. Co tam jest pięknego? To błąd pisać o tej książce piękna uważam że mega nie trafione określenie.
No chyba że ktoś nie zrozumiał tego bólu którego nic nie jest wstanie złagodzić wymazać przełknąć.
Masz rację każdy pewnie zastanawiał się co by zrobił. Uważam że dziecko zostało skrzywdzone naj bardziej i może dla tego trzeba było je chronić…cokolwiek to oznacza.
Większego dramatu dawno nie czytałam. Jeśli ktoś pisze że książka piękna to radzę przeczytać jeszcze raz i postawić się na miejscu każdego z głównych bohaterów, może wtedy poczuje się ten ból.
Film dobry dobrze zagrany ukazana niesamowita przyroda, dobry pomysł by osądzić ta historię w tamtych czasach które miały urok.
Matka

Reply
Basia Szmydt 6 października, 2018 - 9:30 pm

Piękna w przypadku literatury dla mnie oznacza poruszająca, zostawiająca ślad, oddawana z rąk do rąk książka, świetna, mistrzowska i piękna praca autora.
Fabuła jest tragedią, ogromnym dramatem – dokładnie tak jak napisałaś. Dla mnie nie wyklucza to możliwości, by nazwać książkę piękną. Pozdrawiam. Matka.

Reply
Asia 7 października, 2018 - 7:08 am

Dzień dobry. Twoja recenzja tej książki zamknęła się w jednym słowie piękna. Więc odniosłam się do tego jednego słowa. Teraz dopiero rozwinełaś myśl… Dla Ciebie recenzja światła między oceanami to słowo piękna dla mnie co innego A raczej dużo dużo więcej. Pozdrawiam 😉
Matka tylko jedna .

Reply
Paulina z simplistic.pl 7 października, 2018 - 3:15 pm

Kilka z książek, o których piszesz, czytałam i faktycznie bardzo wciągają. 🙂 Aktualnie na tapecie mam „Ślepnąc od świateł”, ale czeka na swoją kolej, gdy skończę już wszystkie poradnikowe lektury (a może mi to trochę zająć). 🙂

Reply
Basia Szmydt 15 października, 2018 - 11:49 am

A na hbo go jest już serial na podstawie książki „Slepnac od świateł” jestem go mega ciekawa.

Reply
Jo 7 października, 2018 - 4:36 pm

Niestety pracując nie mam za wiele czasu, ale książki Mroza wymiatają i czeka Zerwa wygrana u Tekstylnej!

Reply
Basia Szmydt 15 października, 2018 - 11:50 am

Może audiobooki?

Reply
Ania 8 października, 2018 - 12:42 pm

Polecam cykl Stulecie Winnych Ałbeny Grabowskiej, niesamowite losy mieszkańców Brwinowa !

Reply
Dorota 12 października, 2018 - 11:12 am

O tak, jest to wspaniała saga, którą czyta się jednym tchem i ten wspaniały język jakim jest napisana.

Reply
Karolina 8 października, 2018 - 1:25 pm

Książki towarzyszą mi przez cały rok, ale jesienią jakoś szczególnie mnie do nich ciągnie. Z racji urodzin w tym tygodniu dorobiłam się czytnika, więc przede mną ogromne możliwości. Reportaże Kopińskiej czytałam, ogromna była moja radość, kiedy książkowa Kasia wygrała batalię z kościołem, a wyrok milionowego odszkodowania się uprawomocnił! Za Mroza jakoś nie mogę się zabrać, mam już tak, że im głośniej jest o książce, tym mniej mnie do niej ciągnie. Na jesień polecam „Byliśmy łgarzami”, dosyć krótka, myślę że mogłaby ci się spodobać.

Reply
Namysłowska 3 9 października, 2018 - 4:33 pm

Brawo dla Ciebie! Czytam nałogowo i rzadko zdarza mi się trafić na wpis blogowy z podsumowaniem czytelniczym, gdzie mogłabym powiedzieć, że nie znam niczego. A u Ciebie poza „Dziennikami kołymskimi” nie znam niczego 🙂
Sama ze swojej strony polecam „W rajskiej dolinie wśród zielska”, też Badera.

Reply
Kasia 10 października, 2018 - 12:58 pm

Basiu, świetne pozycje! kilka czytałam z twojej listy a po inne chętnie sięgnę 🙂 Polecam ci książkę „Pary” John Updike.

Reply
Czakos 11 października, 2018 - 2:09 pm

Polska odwraca oczy – dzięki za przypomnienie, bo miałem przeczytać i wyleciało mi z głowy! 😛

Reply
Kinga 16 października, 2018 - 7:27 pm

Basiu polecam Ci również ( innym czytelniczkom bloga też 😉 kolejne części przygód Lou Clark w „kiedy odszedłeś” i „moje serce w dwóch światach”, można uronić łezkę,ale też się troszkę pośmiać 😉 Remigiusz Mróz i u mnie na tapecie i książka #hashtag. Napewno dopisze do listu Twoje propozycje 😉

Reply

Zostaw komentarz

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, rozumiem