fbpx

MOJE SPOSOBY NA CHANDRĘ

Autor: Basia Szmydt

Opowieść o styczniowej chandrze, którą w mediach ochrzczono mianem „blue monday” zacznę od Świąt Bożego Narodzenia. To właśnie wtedy z reguły zasiadamy do stołu i nie wstajemy od niego przez kilka dni.  Oprócz świątecznego przejedzenia przychodzi jeszcze niekończące się wolne i paradoksalnie po Sylwestrze każdy ma już dosyć i pragnie wrócić do normalnego rytmu. Zatem wracamy. Mamy styczeń i koniecznością jest zrobienie noworocznych postanowień. Presja jest duża, a my nie zamierzamy postępować inaczej. Zaczynamy zatem styczeń od zmiany diety, ćwiczeń, nowych nawyków. Wszystko na dużych obrotach. Czuć powiew NOWEGO. A potem ten styczeń się kończy, a wraz z nim kończy się nasza moc przerobowa. Mam rację?
Nagle z dnia na dzień nic nam się nie chce, jesteśmy apatyczni, nerwowi, czujemy, że coś byśmy zmienili, gdzieś byśmy poszli, coś porobili, ale finalnie jedyne czym się zajmujemy to nieustanna chandra i smutek. Do tego wciąż oglądamy śliczne zdjęcia na instagramie, które dają nam jasno do zrozumienia, że wszyscy coś robią tylko nie my.

Ja tak mam. Ten stan przychodzi zawsze o tej samej porze odkąd pamiętam i wiesz co? W końcu zdałam sobie sprawę, że to zupełnie normalne. Że taki jest porządek roku, na tym polega sezonowość w naszym kraju i tłumaczę sobie, że Matka Natura jest mądra i wie co robić. Tym razem daje nam znać, żeby zwolnić. Po prostu możemy się tak czuć. 

Często zapominamy, że to jeden ze stanów, który nieustannie się powtarza: przedwiosenne przesilenie, wiosenna euforia, letnia energia, potem jesienna „deprecha” i zimowy  czas. I TAK W KÓŁKO. To jest magiczny cykl przyrody. Brzmi pozytywnie co? Skoro więc tak wygląda życie, to może zamiast czynić z tej styczniowej chandry dramat najpierw ją zaakceptujmy, a potem pomóżmy sobie nieco łagodniej ją przejść?
Powiem Ci jak ja to robię i zapewniam Cię, że nie odkrywam żadnej Ameryki. Również tutaj sprawdza się powiedzenie, że najprostsze rzeczy są z reguły tymi najlepszymi.



ODPUSZCZAM

Skoro już udało mi się zrozumieć, że taki stan jest czymś normalnym – przestaję siebie krytykować i sobie zwyczajnie odpuszczam. Jeśli mam siłę robię fajne rzeczy na przekór pogodzie, jeśli nie – zalegam wieczorem na kanapie i oglądam seriale. Wydaje mi się, że najgorsze co można sobie zrobić to być swoim własnym krytykiem. To błędne koło. Ja odpuszczam. Jest dobrze 🙂


SPRZĄTAM

Wiele razy już pisałam, że w moim domu wielkie porządki nadchodzą wraz z pierwszymi dniami w roku, a nie przed świętami. To nawet nie chodzi o mycie okien, bo z tym wciąż mi nie po drodze.  Ani o szorowanie każdego zakamarka mieszkania. Lubię po prostu w wolnych chwilach zrobić porządną inwentaryzację mojego domu. Przeglądam biblioteczkę z książkami, ubrania, kuchenne szuflady, spiżarkę. To naprawdę dobry czas na takie zabiegi. Robię wyprzedaże, zawożę rzeczy do sklepów charytatywnych, do biblioteki, oddaję te niepotrzebne. Robię sobie przestrzeń, miejsce i odkurzam z gratów wszystkie kąty. Powiedzenie, że porządek w domu = porządek w głowie ma naprawdę sens. Przed nami 11 miesięcy nowego roku. Super zrobić na nie miejsce w naszym domu.



WYJEŻDŻAM

Choć na chwilę, choć na kilka dni. Jeśli mogę – zagranicę, jeśli nie to zostaję w Polsce. Każdy kierunek jest dobry, by się ruszyć, zmienić otoczenie, a tym samym swój nastrój. Na mnie to działa jak najlepszy poprawiacz humoru. Podróże te wielkie i te mikrowyprawy też, to coś na co nie żałuję ani swojego wolnego czasu, ani pieniędzy. W tym temacie jeszcze nigdy nie użyłam zdania „nie chce mi się” 🙂

ZAPRASZAM PRZYJACIÓŁ NA KOLACJĘ

Nic tak skutecznie nie odciąga mnie od mojej chandry jak bliscy mi ludzie, którzy wpadają z butelką wina do nas na kolację. Siedzimy sobie przy naszym wielkim stole, jemy dobre rzeczy, gramy w Monopoly, rozmawiamy godzinami i oczywiście się śmiejemy. To najprostszy sposób na poprawę humoru – ludzie.

OGLĄDAM BAJKI Z DZIEĆMI

Plan jest prosty: wszyscy wskakujemy w piżamy, przynosimy z sypialni swoje kołdry, robimy sobie dzbanek herbaty i tosty z serem, a potem oglądamy bajki na DVD. W naszym domu jest nawet na to odpowiednie słowo – „kokoszenie się”. Zatem tak się kokosimy, leniuchujemy, odpoczywamy, a ja za każdym razem ze zdziwieniem odkrywam jakie bajki są fajne! Wciągam się w fabułę na równi z moimi dziećmi. Kiedyś, gdy przychodził weekend wciąż myślałam, że muszę te moje dzieci gdzieś zabrać, coś porobić, skoro od poniedziałku do piątku ich dni wyglądają podobnie. Nauczyłam się odpuszczać. Zimą zazwyczaj się kokosimy, a latem non stop gdzieś wychodzimy. Tak już mamy, tak nam dobrze i tak jest całkiem ok.

JEŻDŻĘ Z CHŁOPAKAMI DO BIBLIOTEKI

Czy jest lepsza pora niż bycie molem książkowym niż właśnie taka styczniowo – lutowa szaruga? Raz na tydzień jeździmy z chłopakami do biblioteki, którą odkryliśmy niedawno. Wymieniamy książki, a chłopcy dodatkowo uczą się robotyki w multimedialnej sali. Biblioteki mają zawsze niesamowity klimat, niezależnie od tego czy są to maleńkie, wiejskie budynki czy też nowoczesne i szklane. My chodzimy i do takiej i do takiej. Zawsze gdy wracam do domu z książką z biblioteki i siadam z nią na sofie czuję się jak w podstawówce, gdy do swojej ukochanej biblioteki chodziłam godzinę na piechotę, a potem wracałam z kilkoma książkami i dylematem od której zacząć. Biblioteka to również następstwo jednego z moich postanowień na ten rok, by nie kupować nowych książek, tylko przeczytać nieprzeczytane z domowej półki i korzystać właśnie ze zbiorów w bibliotece.

WYWOŁUJĘ ZDJĘCIA Z WAKACJI

W końcu zaczęłam robić albumy ze zdjęciami. Sporo tego, bo po prostu nie wywoływałam zdjęć. To dobry czas, by wieczorem zamiast przeglądać bez sensu co słychać w wirtualnym świecie, rozłożyć na stole zdjęcia, a potem spróbować ułożyć je w zgrabną historię w albumie. Wczoraj znalazłam pierwszy album mojego 9 letniego Michała. Taki z wieloma komentarzami i przemyśleniami moimi i Tomka. Gdybym nie miała tego zapisanego – wszystko by uleciało albo zostałyby tylko skrawki. Zdjęcia i ich opisy to wspomnienia, które zatrzymam na zawsze.

IDĘ NA TRENING

Pisałam o tym ostatnio na instagramie. Wiem, że po tych wszystkich poprzednich, komfortowych podpunktach trening brzmi jak zimny prysznic i żebyś wiedziała, że takim właśnie jest 🙂 U mnie to było tak, że ja na te treningi zaczęłam chodzić jakoś w październiku. Znalazłam siłownię (w Warszawie!), do której muszę dojechać kolejką, a potem trenera, z którym chciałam ćwiczyć. Znając swoją słabą wolę i zamiłowanie do zakopywania się pod koc jesienią i zimą, zapłaciłam za treningi za trzy miesiące z góry. A że ja pieniędzy bardzo nie lubię marnować to działa to na mnie jak marchewka na kijku 🙂
Za cel postawiłam sobie nie odwołać żadnego spotkania z trenerem. Nie żaden 6-pak, pupa jak u J.Lo i minus 15 kilogramów na wadze – nie. Po prostu dotrzeć na tę siłownię i zrobić trening 🙂 I poszło. Weszło mi to w nawyk, a skutkiem „ubocznym” stała się utrata wagi, mięśnie i lepszy humor. Nie ma takiej siły, żeby w dniu treningu, w którym serwuję sobie potężną dawkę endorfiny mieć doła. Jesienne rozpoczęcie treningów dało mi do myślenia. Nie ma co czekać na styczeń, na lato, na poniedziałek itd. Dla mnie okazało się to być super opcją.  Ruszenie z miejsca zawsze jest dobrym pomysłem. Choćby na spacer albo basen. Najtrudniejszy jest pierwszy krok, a potem już z górki. Byleby się nad tym za długo nie zastanawiać 🙂



PLANUJĘ

Biorę do ręki notes i planuję wszystko to, co zrobię wiosną i latem. Planuję jak rozsadzę w maju warzywa do warzywniaka, jak urządzę salon, jak chciałabym żeby wyglądał plac zabaw dla dzieci, w jakie miejsca bym chciała pojechać, jakie teksty opublikować na blogu i tak dalej, i tak dalej.

Teraz mam na to wszystko czas. Teraz jest wolniej, spokojniej, teraz mogę się nad tym wszystkim zastanowić, przemyśleć, przypomnieć sobie, że przecież za chwilę będzie wiosna. Jak co roku. A wraz z nią potężna dawka energii, słońca i szczęścia. To normalne. Tak samo jak styczniowo – lutowa chandra. Nie ma co czynić z tej chandry dramatu. Mówię Ci 🙂

Loading

Spodobają Ci się także:

10 komentarzy

Ola Bohojło 27 stycznia, 2019 - 5:34 pm

Basia, proste jest zawsze najlepsze. Ludzie szukają wymyślnych sposobów i zasłaniają się brakiem pieniędzy, a do poprawy samopoczucia wystarczy czasem wypicie w spokoju ulubionej kawy, rozmowa z kimś bliskim albo kimś kto ma na nas pozytywny wpływ, zanurzenie się w książkę, połażenie po ogrodzie albo upichcenie czegoś fajnego. Na mnie teraupetycznie działa pisanie co czasem ma swoje odzwierciedlenie we wpisach na blogu. No lubię to 🙂 Buźka do słońca!

Reply
Monika 27 stycznia, 2019 - 7:58 pm

Basiu, Kobieto to jest moj drugi komentarz w zyciu. Pierwszy byl u Tekstualnej. Czytam Was obie ale jakos nie lubie zostawiac komentarzy nigdzie bo za duzo w ludziach jadu i jakos mi z nimi nie podrodze. Ale musze Ci to napisac, ze uzaleznilam sie od Ciebie. Nie pamietam jak do Ciebie trafilam ale po przeczytaniu jednego tekstu ogarnelam cale archiwum. Tak jestem z Toba od jakis moze dwoch lat ale ostatnio to juz codziennie sprawdzam czy Barbara naskrobala cos nowego. Fajnie, ze tacy ludzie jak Ty sa jeszcze na tym swiecie, szkoda, ze nie mieszkasz blizej a moze to i lepiej bo zostalabym jakas psychofanka /hehehe/
moze kiedys los pozwoli mi Cie poznac osobiscie.
Pisz jak najwiecej dla nas Twoich czytelnikow.
Moc pozytywnej energii Ci wysylam, niech ten rok bedzie dobry dla Ciebie i abys nadal nas inspirowala i w cudny sposob przypominala nam o czasem banalnych sprawach
woow jak na laika to troche mnie ponioslo
serdecznosci
pozdrawiam
Monika

Reply
Ewelin 27 stycznia, 2019 - 9:21 pm

Racja, czasem trzeba zaakceptować gorszy dla nas czas. Kiedy zrozumiemy, że tak jest i nie trzeba z tego powodu panikować, od razu jest nam łatwiej. W końcu to stan chwilowy. Wszystko kiedyś minie, styczniowa chandra również 😉

Reply
Ola 1973 28 stycznia, 2019 - 6:45 am

To jest niesamowite uczucie….mam wrażenie, jakbym czytała swoje myśli 🙂 Pozdrawiam Cię ciepło i dziękuję za kolejny świetny wpis :-)))

Reply
puch ze słów 28 stycznia, 2019 - 7:52 am

dzień dobry. te wszystkie miesiące w roku są po coś i każdemu z nich należy się szacunek każdy z nich wnosi do naszego życia coś co gołym okiem nie jest zawsze dostrzegalne. pory roku i ich miesiące są genialne w swej prostocie trwają i nie pytają o nic i tak rok w rok. nawet styczeń gdy się zastanowić jest przydatny i pozytywnie do nas nastawiony 😉 A czy my też? trzeba każdemu z nich ( czy to luty czy to maj) dac szansę i tak co roku… 🙂 pozdrawiam styczniowo ale ciepło asia

Reply
weronika 28 stycznia, 2019 - 1:39 pm

Przyjaciele to najlepszy lek 😀

Reply
Małgosia 29 stycznia, 2019 - 3:17 pm

Próbowałam w tym roku uciec od sezonowej chandry, w tamtym roku jej zwiałam, więc mój optymizm nie był bezpodstawny. Jako stała czytelniczka A. Maciąg i fanka rozwoju wewnętrznego wiedziałam, ze zima jest po to, żeby zwolnić, nabrać sił, poukładać sobie pewne sprawy. Z tą świadomością październik i listopad minął mi zadziwiająco optymistycznie, w grudniu zaczęła się przedświąteczna bajkowa sceneria, no i przyszedł styczeń… Wyleczyłam się dawno ze źle sformułowanych postanowień i długich list rzeczy, których w głębi duszy wcale nie pragnę, więc jeszcze na początku szłam dziarskim krokiem. Ale ta cholera mnie dopadła, to musiał być któryś z tych wieczorów kiedy niczego się nie spodziewając otworzyłam kalendarz i spojrzałam,że czeka mnie 12 miesięcy (cóż za odkrycie 🙂 ale… tylko 12 miesięcy. Tak jakby nagle dotarło do mnie, ze mam niewiele okazji by zrobić coś fajnego, niewiele weekendów by gdzieś pojechać i 33 lata i żadnego dziecka, chociaż bardzo sie staram i robię wszystko by je mieć. Liczby zaczęły określać jakość mojego życia. Gdybym była matematykiem pewnie miałabym już wyliczone prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu do 40 roku życia. Teraz te wszystkie cyferki tak mnie uwierają, że zanim zdążyłam wystartować w pogoni za swoimi marzeniami już się zdyszałam !! Może ktoś tez tak kiedyś miał i udało mu się z tego wyleczyć – spalić kalendarz, zniszczyć dowód osobisty?

Reply
Magda 29 stycznia, 2019 - 8:49 pm

To w takim razie to co u mnie to już depresja, a nie chandra. Dziękuję za ten tekst.

Reply
Maria 30 stycznia, 2019 - 10:49 pm

Świetne teksty, przeczytałam z przyjemnością i chociaż mogłabym być Twoja mamą to uswiadomilas mi że pomimo handry która mnie dopadła trzeba dostrzec siebie i cieszyć się życiem póki jeszcze trwa. Super, dziękuję. Pozdrawiam

Reply
Monika 12 lutego, 2019 - 10:58 pm

Basiu, wszystko w tzw. punkt. 🙂 Na jesienno-zimową chandrę, która czasem mnie niestety też dopada staram się podobnie jak Ty znaleźć jakiś sposób. Sprzątanie zakamarków i selekcja rzeczy, czytanie, pyszna kawa z pianką czy obejrzenie ulubionego serialu albo po raz setny tego samego filmu i moje blogowanie 50+ pomaga mi w tym. Oczywiście są momenty absolutnego marazmu i wtedy bym się zaszyła pod kołderką… ale życie wzywa!!! Mam rodzinne zobowiązania, które nie dają o sobie zapomnieć i w związku z tym nie zawsze mam możliwość swobodnej realizacji swoich planów… Podobnie jak Maria mogłabym być Twoją mamą ale z przyjemnością zaglądam do Ciebie i niejednokrotnie czerpię inspiracje do codziennego działania. Tak trzymaj!!, super, że masz w sobie dużo młodzieńczej energii i entuzjazmu do wszystkiego co robisz. Pozdrawiam

Reply

Zostaw komentarz

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, rozumiem