To już miesiąc! Monia miałaś rację mówiąc, że zleci nam ten pobyt na Gwadelupie bardzo szybko. Mam wrażenie, że dopiero kilka dni temu wylądowaliśmy na lotnisku w Pointe-a-Pitre.
Karaiby – z jednej strony sen, który wciąż trwa, a ja szczypię się non stop, by upewnić się, że to się dzieje naprawdę. Z drugiej strony rzeczywistość, codzienne obowiązki, nastroje i rodzina w komplecie 24 h/dobę.
Pierwszy miesiąc to był czas naszej aklimatyzacji, wzajemnego docierania się, szukania nowego rytmu dnia, próby odnalezienia się w nowym świecie. I nie mam tu na myśli tylko Gwadelupy. Z tą poszło gładko. Nawet mój nie cierpiący francuskiego mąż ucina sobie krótkie pogawędki z panią w piekarni. Przed nami nauka odpuszczania, o której tak pięknie napisała ostatnio Kasia Z Simplicite. A nauka ta nie jest jak się okazuje łatwa. Nawet jeśli jesteś na Karaibach moja droga.
Co było dla mnie największym zaskoczeniem?
Że problemy, zmartwienia i ta „szajba”, która lubi gościć w naszych głowach, przylatuje razem z tobą w bagażu podręcznym, niezależnie od tego, jaki kierunek podróży wybierzesz. Sam widok palm i lazurowej wody nie rozwiąże twoich problemów, ale naprawdę pomaga ułożyć sobie wszystko w głowie. Na pewno bardziej niż listopad w Polsce – o tym się już przekonałam.
Trudne też okazuje się (i tu się zdziwisz) przebywanie w swoim towarzystwie 24 h/dobę. To dla naszej rodziny zupełna nowość. W Polsce spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, ale tutaj, nie licząc dni, podczas których mój mąż wychodzi na cały dzień do pracy, jesteśmy ze sobą non stop i wszyscy mamy siebie serdecznie dosyć. Atmosfera chwilami robi się ciężka i chyba nas to kompletnie zaskoczyło. Prawda jest jednak taka, że zupełnie zapomnieliśmy o tym, że każdy potrzebuje swojej przestrzeni, czasu i świętego spokoju. Nieważne czy ma lat 36 czy też 6. Aktualnie pracujemy nad tym, by ten czas i przestrzeń znaleźć, co nie jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.
Musimy znaleźć rytm dnia, przed którym tak bardzo się broniliśmy. A broniliśmy się dlatego, bo przeciez jesteśmy na Karaibach! Jaki rytm dnia? Jaka organizacja? Salsa, słońce, palmy, rum. No cóż. Rzeczywistość wygląda nieco bardziej przyziemnie. Słońce wstaje o 6 i zachodzi o 18. Po 18 raczej nie wychodzimy z domu, a już na pewno nie w pojedynkę. Gotujemy w domu (ja gotuję w domu), bo jedzenie w lokalnych knajpach po pierwsze jest mocno średnie, a po drugie i tak nas na nie nie stać. Obiad więc trzeba zrobić. Do tego szkoła, zajmowanie się Marcinem, którego ulubionym zajęciem jest przeszkadzanie Michałowi w nauce. Chęć zobaczenia wyspy, znalezienie czasu dla siebie, o którym pisałam wcześniej i czasem zwykłe nic nie robienie po prostu. Rytm dnia, zaplanowanie go jest tutaj niezbędne jeśli mamy się nie pozabijać, sprawić, by nasze dziecko nadrobiło szkolny materiał, byśmy nie jedli tylko bagietek z piekarni, byśmy zobaczyli Gwadelupę. Ustalanie nowych zasad, planu działania – w toku. Mam nadzieję, że uda nam się to wszystko tak ogarnąć, byśmy mieli możliwość spojrzeć na te cudne palmy i krystaliczną wodę codziennie. Ten widok się nie nudzi. Wychodzi na to, że musimy się tu zorganizować lepiej niż w Polsce. Paradoks, mówię ci.
Z takich ważniejszych newsów jeszcze to… mój obiektyw do aparatu umarł śmiercią naturalną, a aparat w telefonie wraz z jego tylną i przednią obudową roztrzaskał się w drobny pył. Zatem jestem aktualnie na fotograficznym detoksie, a nowy obiektyw mam nadzieję znajdzie się u mnie gdzieś w okolicach Gwiazdki.
Niewiele jest rzeczy, do których się przywiązuję. Wspominałam o tym nie raz. Aparat jest jedną z takich rzeczy.
Nie, nie denerwuję się. Po prostu czuję się jakby mi ktoś zabrał moją ukochaną zabawkę. Pomijam już fakt, że jestem w najpiękniejszym miejscu, w jakim dotychczas byłam i nie mam czym zrobic nowych zdjęć. Może to dla mnie właśnie lekcja, by jednak te zdjęcia na jakiś czas odpuścić i zacząc patrzeć oczami po prostu 🙂
Ok, to by było narazie na tyle jeśli chodzi o rodzinne newsy z wyspy. Przejdźmy do kilku zdjęć, które dla nas są najlepszym wspomnieniem mijającego miesiąca.
Te zdjęcia zrobiłam kilka dni po naszym przybyciu na Gwadelupę. Trwała jeszcze pora deszczowa. Niebo było zachmurzone, choć to właśnie wtedy spiekliśmy się jak raki. Zapomnieliśmy, że tutaj słońce opala nawet wtedy, kiedy jest schowane za chmurami. Pamiętam, że było wtedy potwornie gorąco, a my musieliśmy przyzwyczaić się do nowych temperatur. Codziennie przez całą noc lało jak z cebra aż do 10 rano. Potem bardzo szybko przychodził upalny dzień. Woda miała temperaturę 27 stopni! Pora deszczowa skończyła się w zasadzie z dnia na dzień. Deszcze pojawiają się teraz dużo rzadziej. Na Gwadelupie codziennie słońce, tym razem nie chowa się za chmurami – trzeba uważać, by nie zrobić sobie krzywdy na plaży.
Byli u nas pierwsi goście z Polski! Pozwiedzaliśmy kawałek wyspy. Dotarliśmy do Saint Francois, gdzie Ocean Atlantycki spotyka się z Morzem Karaibskim. Niesamowity punkt na mapie. Ogromne fale, skalne urwiska, surowy, piękny krajobraz. Patrząc ze szczytu skały w dół nabierasz ogromnej pokory i zdajesz sobie sprawę jak mało na tym świecie masz do powiedzenia w obliczu natury.
Gwadelupa jest piękna! Totalnie zróżnicowana. Jednego dnia przedzierasz się przez dżunglę i schodzisz do wodospadu. Drugiego dnia uprawiasz snoorkeling, a trzeciego tańczysz salsę na plaży, popijając rum. Coś wspaniałego.
Wycieczka do dżungli była do tej pory naszym najfajniejszym rodzinnym wypadem. Pisałam ci o niej tutaj. Dla mnie osobiście największym wyjściem ze strefy komfortu był snorkeling, czyli unoszenie się na wodzie, z zanurzoną głową i podziwianie rafy koralowej. Pode mną 6 metrów głębokości, otwarte morze, jakiś tam instruktor w tle, który poklepał mnie po plecach i kazał się uśmiechnąć. Założyłam na siebie wszystko co było do założenia, by nie utonąć i weszłam do wody. Nigdy nie zapomnę tego paraliżującego strachu, kiedy znalazłam się w wodzie. Tej paniki w oczach. Nigdy nie zapomnę tez momentu, w którym rozluźniłam swoje wszystkie mięśnie i zaufałam Tomkowi, który wziął mnie za rękę i razem pływaliśmy podziwiając rafę. Wzruszające i bardzo emocjonujące przeżycie. Ah zapomniałam dodać – nie umiem pływać.
Nie czułam się tez jakoś super chodząc po kładkach rozciągnietych pomiędzy konarami drzew, jeśli mam być szczera. Nie jestem miłośniczką ekstremalnych wrażeń i jazdy bez trzymanki. Mój syn Michał przeciwnie. Śmigał po tych deseczkach, jakby był na najlepszym placu zabaw. To nic, że pod nami 20 metrów w dół.
Przez ostatni miesiąc najczęściej rozkładaliśmy ręczniki na plaży w Sainte Anne, gdzie mieszkamy. To tutaj mamy miejską, bardzo ładną, choć aktualnie oblepioną turystami plażę. Stąd też tylko kilometr dzieli nas od przepięknej plaży Caravelle. Przed nami szukanie nowych miejsc i zapuszczanie się w głąb wyspy, bo tu gdzie jesteśmy właśnie rozpoczął się turystyczny sezon. Zobacz jakie cudne są te palmy i te zachody słońca!
Mam też kilka swoich ulubionych zdjęć, które zawisną w ramkach, w naszym domu. Uwielbiam je!
Pytasz mnie też często o Święta Bożego Narodzenia. Otóż na razie nie czuję ich magii absolutnie. Ciężko ją poczuć, kiedy jest się wcyhowanym w kraju, w którym jednak jest sezonowść. Teraz jesteśmy tutaj i myślę, że nasze święta ograniczą się do rodzinnej, wykwintnej kolacji. Sąsiedzi zaczynają puszczać kolędy, ale na zmianę z karaibskimi tanecznymi rytmami, więc ciężko nadążyć. Niektórzy udekorowali już swoje domy w świątecznym klimacie.
To tyle jesli chodzi o newsy z „Guady” i rodzinne przemyślenia 🙂
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko ok, że popijasz sobie teraz herbatę z cytryną w ciepłych skarpetkach, przy kominku.
Uścisków moc i tonę słońca przesyłam.
B.
23 komentarze
Basia, ja się odniosę do tego martwego obiektywu. Jeśli to obiektyw z silnikiem i właśnie on się zepsuł, to możesz wyłączyć af (na mf) i ustawiać ostrość ręcznie, jak to kiedyś się robiło 🙂
Ja wiem, sle to dla mnie żmudna robota 🙂
Tak trzeba żyć! 🙂
Gratuluję Ci ogromnej, naprawdę ogromnej odwagi. Czytam posty z Guadelupy z zapartym tchem i myślę sobie, że Twoi synowie mają niesamowicie fajną Mamę, która pokazuje im najlepszą – bo wspólną, rodzinną i różnorodną – wersję świata.
Pozdrawiam!
Asia
Pięknie. Szczerze Wam zazdroszczę 🙂
Miałam podobną przygodę ze snurkowaniem w zeszłym roku. Doskonale rozumiem Twoje odczucia. Ja też nie umiem pływać, a w dodatku boję się wody. Na wycieczkę łódką wybrałam się tylko po to, żeby pilnować jednego dziecka, kiedy mąż z drugim będzie w wodzie. Jednak mój szalony mąż jakimś cudem namówił mnie, żebym wskoczyła do oceanu. Najpierw myślałam, że się topię i że już po mnie 😉 Jednak później,kiedy już wyrównałam oddech i spojrzałam na rafę, pomyślałam… wow! Największą nagrodą za przełamanie strachu było obejrzenie prawdziwego żółwia morskiego pływającego w swoim naturalnym środowisku. Dla mnie to był taki wyczyn, że do tej pory jestem z siebie dumna
Pozdrawiam Basiu. Bardzo fajnie piszesz. Z niecierpliwością czekam na następne wpisy.
jak mam listopadową chandrę od razu zaglądam do Ciebie i od razu mi lepiej od wit d która działa na mnie z monitora:)
3majcie się ciepło i powodzenia:)
love love love, miss you! (szprechen zi dojcz?)
Basiu jakiego aparatu uzyawasz. I jaki obiektyw poszedł?
Basiu, jakiego uzywasz aparatui jaki obiektyw poszedl?
Canon, 50 mm 1.4
W tej chwili sa dobre przeceny na sprzet foto. Cyber Monday….week :). Polecam tez factory refurbished ze sklepu o dobrej reputacji : Adorama, BH, KEH, Cameta Camera. Moze downgrade do 50 1.8?
Zdjecia beda najpiekniejsza ozdoba domu…
Super, i fajnie że piszesz nie tylko o tych sielankowych aspektach wyjazdu:)
Tak czy inaczej, wspaniała przygoda, korzystajcie, bo minie pewnie szybciej niż sie wydaje;)
Na razie -chyba piszemy osobno. Przepraszam, ale tak mi się jakoś rzuciło w oczy 🙂
super, dzięki za czujność 🙂
Cześć Basiu! Zawsze czytam wszystkie posty i śledzę instagrama ale jakos nie komentuje.
Uwielbiam twojego bloga. Bije od ciebie tyle ciepla i milosci i dobrej energii, po prostu swietnie sie ciebie czyta.
Wspominalas o tym ze nikt nie wie ile was kosztuje taki wyjazd – mialam tak samo. Mieszkalam i w Ameryce Poludniowej i na poludniu Europy – kazdy byl chetny do komentowania i dociekania jak studentka moze sobie na to pozwolic. Nikt nie wiedzial ile wczesniej sie przemeczylam na jednoczesnej
pracy w korpo i studiach dziennych. Potem na szczęście pozostaja niesamowite wspomnienia – i wazna lekcja ze wcale źle w Polsce nie jest.
Życzę ci duzo wytrwalosci w organizowaniu życia na nowo – i wielu pieknych widokow.
Pozdrawiam,
G.
Cudna okazja do ćwiczeń mindfullness… być tu i teraz.. tak to juz jest, że od naszych osobistych jazd w głowie nie uciekniemy choćby na Karaiby, tam też chętnie jadą z nami… ale może to wyjście ze strefy komfortu jest ogromną szansą na poczucie jak to wszystko działa.. warto zacząć po prostu obserwować swoje reakcje, zdystansować się do ukrywajacych się za nimi emocji i w pełni je zaakceptować.. wtedy zaczynamy żyć pełnią chwili.. cóż, że nieidealną, ale prawdziwą i piękną..Cudnie tam macie! Pozdrawiam ciepło 🙂
Piękny komentarz – dziękuję 🙂
A ja wróciłam pod koniec listopada z Gwady i mam depresję i nawet przygotowania do świąt mnie nie cieszą. Dwa tygodnie słońca, cudownych ludzi, totalnej beztroski… Zjechałam Gwadę wzdłuż i wszerz. Na Pointe des Chateuax pojechałam dwa razy, bo to magiczne miejsce! Polecam też Porte d’Enfer i wycieczkę na Grand Cul de Sac Marin 🙂 Czekam na wieści!
Basiu, teraz macie okazję by się sobą nacieszyć. Wspaniała ta Wasza przygoda. Długo zabawicie na Karaibach?
Do końca marca 🙂
Cudnie! Aż chciałoby się tam być mimo wszelkich trudności jak mogłyby się pojawić! Korzystajcie! Przygoda życia!
Bez dwóch zdań to miejsce wygląda magicznie. Nie lubię generalnie wyglądu zieleni ciepłych klimatów, ale karaiby troche inne, ciekawsze. Przynajmniej jak dla mnie.