Zaczęło się! Po 2 latach podziwiania i odwiedzania betonowej konstrukcji, która kiedyś tam miała stać się naszym domem, tak zwana wykończeniówka ruszyła pełną parą. Ustawiane przez cały poprzedni rok ekipy najlepszych fachowców pracują jak mrówki, zmieniają się jedna po drugiej, a ja z zachwytem obserwuję, jak miejsce w którym mam zamiar spędzić resztę mojego życia łapie pierwsze oddechy.
Pracujemy też i my. Jak szaleni. Sprzątamy, dzwonimy, jeździmy, dokupujemy kolejne worki cementu, podejmujemy setki decyzji na minutę i gdzieś tam w przelocie widząc się rzucamy szybkie „Jak tam u ciebie? ok?”.
Kawy jak siekiera z fusami do połowy wysokości szklanki, wypijane o świcie z panami od wylewek.
Śniadania jedzone na palecie, komponowane z tego, co dostępne w wiejskim sklepiku.
Obiady na stacji benzynowej, która o dziwo posiada fenomenalne bistro.
Na tej samej stacji bierzemy prysznic, za całe 10 zł, czekając w kolejce z kierowcami tirów z Białorusi.
Czy nam to przeszkadza? Nigdy w życiu! Chcę jeszcze, chcę więcej, byleby jak najszybciej do przodu. Byleby jak najszybciej już tam być. I nic mi nie przeszkadza, ani ten kurz, ani te drzazgi, które czasem w palec wejdą, ani to, że całkiem sama czasami muszę być tam od rana do nocy, polewając wodą wylane podłogi, żeby nie popękały. Nie przeszkadzają mi setki kilometrów pokonywane wielkim autem Tomka, do którego jeszcze niedawno chyba bym nie wsiadła. Nie przeszkadza mi nawet toi-toi zamiast wymuskanej toalety. Nic mi nie przeszkadza W OGÓLE!
Bo ptaki o 6 rano śpiewają tam jak nienormalne. Bo bez, którego w okolicy tak dużo pachnie niemiłosiernie. I świat też pachnie, tak cudownie, po deszczu, a deszcz jak szalony uderza o dach. Bo właśnie tu jest mój spokój i dom.
I kiedy dzień już się kończy, kiedy musimy, choć wcale nie chcemy stąd odjeżdżać, to właśnie wtedy spotykają się w końcu nasze oczy i zmęczeni uśmiechamy się do siebie. To właśnie wtedy wiemy na milion procent, że teraz przeżywamy najlepszy czas naszego życia. że podjęliśmy najlepszą decyzję
A kiedy już nam się znudzi ten spokój i błogość to wsiadamy w samochód, przechodząc swoistą metamorfozę i mkniemy do miasta. Mijając tablicę z napisem Warszawa witamy się z lądującymi, nad naszymi głowami samolotami, spotykamy się z ludźmi, których wcześniej wciąż było mało i wszystko, absolutnie wszystko łączy się w spójną piękną całość.
Jestem szczęśliwa.
Po więcej zdjęć zapraszam tutaj.
Nie przegapcie też wpisów na nowym blogu ZRÓB TO.NO!
8 komentarzy
piękny czas macie w życiu. jeden już taki za mną, a drugi przede mną. co prawda ja urządzałam i będę urządzać mieszkanie, ale wykończeniówka to fajna sprawa nawet w wymarzonej kawalerce. dom za miastem, 60/70km od Warszawy to super sprawa, ale mnie przerażałaby logistyka, dzieci porozwozić i poprzywozić z przedszkola czy szkoły, zajęcia dodatkowe, opieka wieczorem nad dziećmi jak rodzice chcą mieć wychodne? jak Wy to planujecie ogarnąć? podziel się Basiu patentami, bo pewnie wszystko już przemyślałaś 🙂 wszystkiego dobrego!
Małgosiu każdy ma inne potrzeby tak myślę, a patentami będę mogła podzielić się za jakieś 2 lata jak co nieco doświadczę 🙂 póki co Maluchy mają zaklepane przedszkole kilka km od domu.
Ale słodycz na ostatnim zdjęciu <3.
Ale super! Życzę wytrwałości! Strasznie lubię Twoje posty i płynący z nich optymizm! 🙂
Czytając zdanie po zdaniu uśmiecham się coraz bardziej! 🙂
Hej 🙂 mam podobnie tylko, że na odwrót 😀 na co dzień ruch mnóstwo ludzi dookoła, szalone warszawskie życie, a gdy znudzi nam się ten pęd do przodu i anonimowość wsiadamy w pociąg i wracamy do rodziców – na Lubelszczyznę, gdzie jest spokój, cisza i czas przestaje płynąć 🙂 dobrze jest mieć takie urozmaicenie w życiu 🙂 bez tego człowiek by nie wytrzymał 🙂
Pozdrawiam!
super alternatywna, zwłaszcza na Lubelszczyźnie 🙂
Basiu, cieszę się z Tobą jak głupia patrząc na te zdjęcia. Na nie których widać, że jesteś zmęczona, ale szczęśliwa. Budowa domu to chyba bardzo fajny okres w życiu, mimo ciężkiej pracy i tych pieniędzy, które tak szybko uciekają. To jednak patrzeć jak marzenie się wizualizuje jest pięknym doświadczeniem. A w Warszawie nigdy nie byłam, aż wstyd! 😛