Moi rodzice nauczyli mnie, że niedziela jest dniem, który trzeba świętować. Na stole mojej mamy zawsze był pyszny rosół z wiejskiej kury, biały obrus, a na deser domowe ciasto. Ot normalna wtedy dla mnie rzecz.
Kiedyś strasznie denerwowało mnie to bycie w niedzielnym szyku.
Kościół, po kościele wspólny obiad, domowy kompot zamiast upragnionej oranżady i oglądanie programów przyrodniczych. Nuda. Wściekałam się.
Dziś patrzę na to nieco inaczej, a odkąd jestem mamą widzę ile moja mama wkładała pracy, żeby wzbogacić nas we wspomnienia dające ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Dziś to ja goszczę moją mamę na obiedzie starając się, żeby poczuła spełnioną misję 🙂
Odnajduję małe i proste przyjemności w marchewce wyhodowanej własnymi rękami, serniku upieczonym według przepisu babci Zosi, popołudniowej kawie i tym filmie przyrodniczym oglądanym zawsze w niedzielę. Buduję własne wspomnienia, które przekazuję swoim synom, choć tak naprawdę niewiele różnią się od tych, które sama posiadam ze swojego dzieciństwa.
Mam szczerą nadzieję, że zdjęcia, które mam dziś dla Was choć odrobinę oddadzą klimat, o którym piszę.
Jestem bardzo ciekawa jakie są Wasze najmilsze, niedzielna wspomnienia z dzieciństwa.
Dobrego tygodnia.
13 komentarzy
pozwolisz, ze zostane tu dluzej i popatrze na Was z ukrycia :)Sei Favolosa!
My już nie celebrujemy niedziel, gdyż mamy dość mocno poprzestawiane dni tygodnia, ale za dzieciaka pamiętam niedzielną jajecznicę, kościół, spacer, rosół, schabowy i seans z K.Czubówną na dwójce w jakiejś dżungli 😉
Podoba mi się Wasza niedziela!
P.S. Skąd takie piękne marfefki? 🙂
Marchewki? Wyhodowalam ja Basia Szmydt!
Moje niedziele też były takie odświętne. Rano biała kiełbasa na wesołe śniadanie, jak je z siostrą nazywałyśmy, potem kościół, do cukierni, na obiad, potem spacer, niekiedy na cmentarz i oglądanie TV wspólnie. Czasem Szpital na peryferiach, czasem Korzenie. Te niedziele to były takie skrawki nieba, raju w codziennym życiu. Coś, na co się czekało cały tydzień.
Pierwszy raz czytam dziś Twojego bloga, a także bloga tekstualnej Moniki. Jesteście wspaniałe. Moja bajka. Aż by się chciało z Wami napić tej herbaty z lukrecji.
Pozdrawiam z Poznania
Paulina
O rany , wrocily wspomnienia 🙂 . Chociaz jak u ciebie Basiu moje dni dzisiaj niewiele roznia sie od tych z dziecinstwa. Dla mnie i dla moich rodzicow niedziela byla bardzo wyczekiwana i taka niezywkle swiateczna. Piekne ubtanie do kosciola, obiad niezywkle smaczny przy pieknie nakrytym stole, spacer i gofry z bita smietana w moich ukochanych Lazienkach. Dzisiaj wracam tam z moimi dziecmi i mezem, cieszac sie jak 6 latka , ze znowu zjem moje ukochane gofry !!!:) Mniaaaaaaaam !! Co prawda nie zdarza sie to czesto ze wzgledu na odleglosc jaka mnie dzis dzieli , ale wciaz uwielbiam ten niedzilny czas w mojej ukochanej Warszawie. Buduje dzis podobne wspomnienia moim dzieciom , choc to inny czas i inne miejsce i inny kraj. Nadal jednak gosci w naszym zyciu odswietny obiad, cudowny spacer, piekne ubranie i cudowne chwile jakie spedzamy jako rodzina !!!!!!
Jesteś taka podobna do mamy! 🙂
Od miesiąca mieszkam w Lublinie bo zaczęłam tutaj studia. Po Twoich postach o niedzielnych spacerach w jak tylko jestem w Saskim to patrzę czy może gdzieś Was nie spotkam. 😀
Pozdrawiam serdecznie 😉
W moim domu rosół też gości co tydzień w niedzielę. Poza tym wszystko inne toczy się swoim życiem, bywa, że trzeba wyjść do pracy albo mąż wyjeżdża. Ot, życie.
Oj tak, zdecydowanie dobre wspomnienia to skarb do zatrzymania w sercu. Przydają się zwłaszcza kiedy życie daje czasem w kość.
My po kościele jeździliśmy do cukierni po ciastka (jakie kto chciał), a latem na lody- pamiętam to jakby to było wczoraj a tyle lat minęło…. 🙂
Jak zwykle u Ciebie niezwykle inspirująco i pięknie. Codzienność zaklęta w cudowność. Już czekam na kolejny wpis z niecierpliwością.
I znowu zaserwowałaś mi solidną dawkę wzruszenia:)
U mnie w domu wyglądało to podobnie. Lubię takie celebrowanie niedzieli. U Nas był zawsze obowiązkowy niedzielny spacer nad rzekę. Do dziś mi to zostało i często wychodzę razem z mamą. Z mężem też staramy się aby niedziela była wolna od pracy, komputera, by była czasem dla nas.
Piękne zdjęcia!
Moje wspomnienie to spacer całą rodziną po obiedzie – na którym my z siostrą gadamy we dwie, a rodzice ze sobą, albo każda z nas z którymś rodziców, a młodszy brat biega wokół nas – spacerowanie zawsze było dla niego za wolne 😉