Lun to już nasz ostatni przystanek na wyspie Pag. Docieramy tu późnym popołudniem i szczerze powiedziawszy powoli mamy już dosyć. Nawet dzieciaki wciąż pytają czy most jest już otwarty. Pamiętasz ostatnie wpisy? Pisałam ci jak to wszystko się zaczęło i dlaczego zamiast wugrzewać się na pięknej plaży i kąpać w krystalicznie czystej wodzie, my jak jakieś oszołomy jeżdzimy od 3 dni po wyspie, na której szaleje wiatr bura.
Przeczytaj:
– o księżycowej wyspie Pag. O tym dlaczego się tu znaleźliśmy i dlaczego nie pojechaliśmy dalej
– o maleńkiej wsi Vlasici i o tym dlaczego na Pagu jest tak dużo owiec. Ciąg dalszy naszych zmagań z wiatrem 🙂
Do miejscowości Lun docieramy późnym popołudniem. Humory mamy średnie. Jesteśmy głodni! Wjeżdżamy do uroczego miasteczka, najbardziej wysuniętego na północ, otoczonego pięknym Adriatykiem. Żeby do niego wjechać mijamy ogromne gaje oliwne. Te oliwki muszą być naprawdę stare.
Gaje oliwne – coś pięknego!
„Tomek zrób mi zdjęcie z drzewem oliwnym”. Z cyklu siedzę i patrzę w gałęzie. Tak bardzo naturalnie 😀
Zjeżdżamy ze sporej górki w dół, do miasteczka i jesteśmy lekko przerażeni. Nasz samochód „ledwo zipie” i zastanawiamy się po prostu czy pod nią wjedziemy z powrotem, na wypadek gdyby, wiesz, most został otwarty. Ładnie tu, naprawdę ładnie. Maleńkie, portowe miasteczko i woda tak czysta, że masz ochotę zanurzyć się calusieńka. Gdyby tylko było piękne słońce zamiast tego wiatrzyska (który tak swoją drogą jakiś taki mniejszy się robi).
Siadamy w jedynym otwartym lokalu, jaki znajdujemy. Pizzeria Haluga się nazywa. Siadamy na zewnątrz i podziwiamy bezkresny Adriatyk. Następnie podchodzi do nas kelner, który informuje nas, że ze względu na warunki pogodowe nie obsługują klientów na dworze, a w środku nie ma żadnych wolnych miesc. Nawet jeśli by były to i tak czeka na nie jakieś 40 osób. Na naszą sugestię, że właśnie tak jakby przestało wiać i padać kelner udaje, że nie rozumie ani polskiego, ani angielskiego, ani nawet chorwackiego. W końcu zmuszamy go, żeby porozmawiał z właścicielem. Gdy ów właściciel wychodzi na zewnątrz i widzi ile ludzi chce mu zapłacić za jedzenie lekko się dziwi, ale natychmiast zarządza zmianę regulaminu. Goście jednak mogą być obsługiwani na zewnątrz, nawet gdy wieje. Pozostaje nam jeszcze złożyć zamówienie. Kelnerzy zachowują się tak jakby byli nieprzyzwyczajeni do tego, że mają gości. Stoją sobie i ucinają pogawędki przy drzwiach. Dopiero na moje dosyć głośne zwrócenie na siebie uwagi, podchodzi do mnie zdziwiony chłopaczyna. To nic, że jakieś 20 minut temu rozmawialiśmy. No mógł przecież zapomnieć. Zamawiamy pizzę, paski sir na spróbowanie, dwie lampki wina i kuchnię fusion dla dzieciaków, czyli pommes de frites, czyli frytki. Nasze dzieci są koneserami kuchni. Przez 10 minut tłumaczymy kelnerce, że chcemy jeszcze herbatę dla maluchów. Najpierw nam przynosi zmrożoną Lipton Ice T, potem tę samą butelkowaną Ice T ogrzaną w ciepłej wodzie, a na koniec odkrywszy Amerykę herbatę w kubku. Owocową. Postanawiamy się jednak nie irytować, gdyż widoki rekompensują nam wszystko. Uwaga – wino okazuje się przepyszne. To pierwsze i ostatnie tak dobre wino, które udało nam się wypić w Chorwacji (nie licząc hiszpańskiego, na które później się przerzuciliśmy :D).
Przynieśli nam jedzenie. Pizza, choć nie wygląda jest po prostu przepyszna. Dawno nie jadłam równie dobrej. Idealnie wypieczone ciasto, pyszny sos i świeże dodatki. Do tego, w ramach deseru, kilka plasterków sera z mleka owiec z wyspy Pag, który jest doskonały. To jedzenie to nasza nagroda za ten wiatr, za blade, nieopalone ciała i zamknięty most.
Dziaciaki po zjedzeniu swojego wybornego dania udały się na poszukiwania skarbów. Za chwilę do nich dołączyłam. Znaleźliśmy kilka jeżowców, które postanowiliśmy wrzucić do morza ratując je. Dopiero później uświadomiłam sobie, że przecież te stworzonka całe swoje życie poświęcają na to, żeby przyczepić się do jakiejś skały, gdzie najłatwiej o jedzenie. Oh damn! 🙂
Jeżowce jeżowcami, pizza pizzą, wino winem, ale czas znaleźć jakieś wifi i sprawdzić co z tym mostem. Jeśli wciąż jest zamknięty wypadałoby znaleźć jakiś nocleg, bo słońce coraz niżej. Sprawdzamy zatem i nie wierzymy we własne szczęście! Bura minęła, most otwarty, jesteśmy wolni! 😀 Dzieciaki śpiewają i tańczą, cieszymy się jakbyśmy w totka wygrali, choć przecież wcale nie było tak źle 🙂
Po drodze zatrzymujemy się, by kupić butelkę oliwy robionej właśnie tutaj i kawałek paskiego sira. Do tego butelka wina robionego również tutaj, w Lun. Damy mu szansę po powrocie do domu.
Żegnamy się z wyspą Pag, na której zwiedziliśmy prawie wszystko. Po raz ostatni patrzymy na księżycowe wzórza, stada owiec. Niebo choć wciąż zachmurzone jest już spokojne. Wiatr ustał. Bura się skończyła, a my przejeżdżamy przez most w kierunku Zadaru, o którym opowiem ci w następnym poście.
15 komentarzy
Gaje oliwne w tym regionie mają czasami dwa tysiące lat 🙂
Yeah, wreszcie most otwarty:) Ale chyba warto było poczekać chociażby dla tych widoków i… pizzy?:)
Jaki piękny zachód słońca- jak marzenie!
Aż się wzruszyłam, bo z Lun wiążę bardzo dobre wspomnienia. I pizza jest rzeczywiście przepyszna 🙂
A może obok książki kucharskiej stworzysz przewodniki? Super się czyta 🙂
Kurde, smutno mi to czytac. Jestem po slawistyce, stad moje skrzywienie, wróciłam z Chorwacji wczoraj- byliśmy na urlopie chyba w tym samym czasie, ja byłam na Korculi. Cholerka. Takie żarcie pyszne, tyle ryb, owoców morza, brzoskwiń, arbuzów, oliwa i przepyszne białe wina. Do domu spakowalam pol bagażnika! Jagusia moja tez była koneserem frytek 😉 i govedziej juhy 🙂 mieliście niefart z ta pogoda…mam nadzieje ze w kolejnych postach „odczarujesz” troche te Chorwację. Na maksa bliskie mi posty aktualnie 😉 buziaki. A burek, jak pisałam wczesniej tylko z mięsem i krompirem i to z dobrej pekary. Pozdrav!
Piękny zachód słońca! Czytam Twoją wakacyjną relację z zapartym tchem, bo Chorwacja jest na mojej liście „do zobaczenia”, ale to dopiero za rok… codziennik-kobiety.blogspot.com
Potwierdzam bura nadal nad pagiem szaleje a w nowaliji cisza i spokój Pozdrawiam
Wasze zdjęcie (Michał robił?)! PIĘKNE!!! 🙂
Michaś 🙂
Fajne zdjęcja z Chorwacji.
Hej, żalu z powodu kłopotu z zamówieniem herbaty niestety nie rozumiem:( Oni herbaty po prostu nie piją i nie znają! Równie dobrze można było upominać się o barszczyk czerwony w kubku. A pizza fakt- w Chorwacji bywa równie doskonała jak we Włoszech:)
nie wiedziałam! 🙂
Witam. 28.06.2017 odwiedzam z rodziną pizzerię Haluga, zamawiam napoje, następnie przyszedł czas na moment kulminacyjny, podchodzi kelner , pytamy o kartę dań , dostajemy kartę a w niej … NIE MA PIZZY!!!!!! po spytaniu dlaczego, kelner nie był w stanie wytłumaczyć po angielsku gdzie pizza się podziała. Jeżeli ktoś jedzie na pizze może się trochę rozczarować – jak moje dzieci!!!! Pizza w pizzerii obok całkiem niezła, gaje oliwne i wędrówka po nich WSPANIAŁE!!! drzewo oliwne które ma 2000 lat robi wrażenie… lepsze niż pizza. Kaśka z rodziną…
o cholercia! co za strata. Widzę, że obsługa dalej nie ogarnieta i nie mówiąca po angielsku :/ a szkoda, bo pizze robili naprawdę dobrą. Dzięki za komentarz 😉
Chorwacja to piękny kraj 🙂