Wróciłam wczoraj późnym wieczorem do pustego domu. Chłopcy na wakacjach, mąż w pracy, a ja pokonałam 200 kilometrów krajową 17-tką, postałam trochę w warszawskich korkach, by wreszcie zaparkować pod swoim domem na wsi.
Wysiadłam z samochodu i od razu poczułam ten zapach. Zapach późnego lata, kończących się żniw, wieczornej wilgoci, wiszącego jeszcze w powietrzu upału, zruszonej ziemi, roślin…
Niebo nad moim domem nocą jest czarne i widać na nim tysiące gwiazd. Nad Warszawą unosi się świetlista łuna, a u mnie wtedy trwa koncert świerszczy. Grają niezmordowane. Wieczorem słychać je najbardziej. Muzyka, która kołysze do snu.
Postałam tak chwilę, oparta o samochód i pomyślałam, że nie doceniam tego miejsca tak jak powinnam i stanowczo za rzadko zapraszam cię na wirtualną kawę.
Zawsze marzyłam, by stworzyć dom, w którym ludzie będą chcieli przebywać, do którego będą przyjeżdżać z drugiego końca Polski.
Dom pachnący jedzeniem, w którym ludzie czują się wypoczęci, czują, że nic nie muszą, że ja niczego od nich nie wymagam
Dom, w którym mogą położyć się na sofie z wyciągniętymi nogami i nie zastanawiać się czy to wypada.
Chciałam stworzyć dom, w którym będzie niekończące się przyjęcie z okazji dobrego życia, jakie nam się przydarzyło.
Chciałam stworzyć dom, który wywołuje uśmiech na twarzy, daje poczucie bezpieczeństwa moim dzieciom, rodzinie, przyjaciołom.
W którym zawsze jest zapas dobrej, czarnej herbaty i aromatycznej kawy, w którym gotować może każdy.
Dom, w którym kuchnia to otwarta przestrzeń dla każdego, a nie tylko moje terytorium.
Chciałam stworzyć taki dom i wiesz co?
Udało mi się.
Choć wcale nie mam na myśli budynku.
Bo moi goście wciąż jeszcze muszą spać na dmuchanych materacach, ale w zamian za tę niedogodność dostają wczesnym rankiem najlepszą kawę zrobioną przez moich synków.
Bo wciąż nie mamy wykończonego piętra, podwórka, ogrodu i całej masy innych rzeczy, ale nigdzie indziej nie ma takich spotkań przy tym starym stole w kuchni, nigdzie indziej jedzenie tak dobrze nie smakuje, nigdzie indziej nie ma tak jak tutaj.
Tak bardzo cieszę się z każdej osoby, która nas odwiedza, która mówi, że jej u nas dobrze, którą mogę nakarmić.
Tak bardzo mi dobrze, kiedy kolejne kąty w tym domu dostają swoje życie, meble i dodatki.
Ten dom to moja baza, mój schron, moja ostoja.
I wiem, że to nie rzeczy go tworzą. Wiem, że to coś innego.
To miłość, przyjaźń, lojalność i gościnność.
Wiem, że mając to wszystko, nawet gdy życie rzuci nas zupełnie gdzie indziej, to zabieram ze sobą tę solidną podstawę zbudowaną z wartości. Cała reszta, wszystkie meble, płytki, panele, fotele, gadżety, żyrandole i kinkiety to tylko dodatek.
Na zdjęciach cudowne dziewczyny. Biegnijcie na ich instagramy:
11 komentarzy
<3
Bardzo wzruszający ten post Basiu 🙂 Dzięki za wirtualne zaproszenie!
przyjechałabym 😀 poczuć ciepło, spokój…posłuchać koncertu świerszczy, obejrzeć spektakl gwiazd… przyjechałabym 🙂
bardzo fajnie to opisałaś, ja uwielbiam taki klimat, mogłabym tak siedzieć i wpatrywać się w ciemność i słuchać świerszczy…
tablica mnie urzekła 🙂 i jest lepsza niż malowana ściana farba tablicową 🙂
Również marzę o tym, by stworzyć taki dom! I masz rację, Basiu – najistotniejsze nie jest to, co materialne, ale to, co mamy w sercach 🙂
Ten dom to się wam udał. I ludzie tacy fajni wkoło was. Ja pamiętam jeszcze jak zapraszałaś na ciasto do Lublina. A teraz wirtualna kawa w nowym domu. Leci ten czas, a Ty wciąż kwitnąca i szczęśliwa 🙂
Przepiękne zdjęcia
Przepiękna miłość do tego co domowe!
Piękne zdjęcia, piękni mieszkańcy i piękny dom 🙂
Taki dom to marzenie wielu kobiet (i nie tylko). Przyjemnie się czyta Twój blog, dzięki za inspirację! 🙂