Wspominanie dzieciństwa to dla mnie jedno z najprzyjemniejszych zajęć. Za każdym razem, kiedy w mojej pamięci odblokuje się jakiś kadr z przeszłości, robi mi się ciepło w okolicy serca i brzucha i odruchowo nabieram chęci na racuchy z jabłkami i kakao 🙂
Wspomnienia z lata są łatwiejsze. Lato zawsze kojarzy się dobrze i łatwo mi przypomnieć sobie te wszystkie cudne wakacje u babci na wsi, dzień zakończenia roku szkolnego, granie w gumę do późnego wieczora i wypady nad jezioro z rodzicami.
Za to jesień… z jesienią sprawa nie jest już taka prosta. Jesienią dorośli mają w zwyczaju narzekać. Tak już po prostu jest. Ale dzieci tego nie robią… Kiedy jest się beztroskim dzieckiem, to naprawdę mało jest powodów do narzekania, za to mnóstwo takich, którymi z dziecięcą beztroską można się cieszyć.
Zapraszam Cię dziś na sentymentalną podróż do dzieciństwa lat 90. Do tej podróży zaprosili mnie … Tom i Jerry, bohaterowie mojej ulubionej kreskówki z dzieciństwa, którą dzisiaj, wciąż po tylu latach, możemy oglądać na kanale Boomerang. Dasz wiarę? 🙂
Mam 37 lat i z roku na rok wkładam dużo więcej pracy, by te moje cudowne wspomnienia z dzieciństwa w sobie pielęgnować i przypominać sobie jak niewiele trzeba do szczęścia.
Ale wróćmy do jesieni. Do tego szarego, deszczowego i ponurego listopada, który jest dla nas, dorosłych, potężnym powodem do narzekania.
Kiedy byłam dzieckiem, poranki nigdy nie należały dla mnie do łatwych, niezależnie od pory roku. Zawsze jednak towarzyszyła mi w nich babcia, która ciepłym, ale stanowczym głosem mówiła, że pora wstawać.
Za oknem było jeszcze ciemno i zimno, a w rozświetlonej ciepłą żarówką kuchni na stole czekało na mnie śniadanie i kubek kakao. Każdego dnia.
“Tylko nie zapomnij kanapek, herbaty, czapki, szalika i rękawiczek – bardzo cię proszę!” – mówiła mi absolutnie każdego dnia.
Może dlatego poranki są dziś dla mnie tak ważne, że wstaję wcześniej, przed moimi dziećmi. Tak, by zawsze w plecaku znaleźli tę kanapkę, ciepłą herbatę z cytryną i czapkę. Tak, by przygotować je w spokoju.
Moja babcia pakowała mi do plecaka skrawki tkanin, nici, szyszki, kolorowe papiery i wszystkie rzeczy, o które prosiła moja nauczycielka techniki. Uwielbiałam ten przedmiot, a moja babcia – krawcowa, razem ze mną. Myślę, że na swój sposób byłyśmy artystkami!
Pamiętam doskonale te lekcje techniki. Zawsze były ostatnią godziną spędzoną w szkole. Uwielbiałam ten czas tworzenia. Za klasowymi oknami, które o tej porze roku były wyklejone kolorowymi, jesiennymi liśćmi z papieru, było zimno, szaro i deszczowo. Za to w klasie panowało przyjemne ciepło i można było dać upust swojej kreatywności, co też czyniłam. Do ostatnich minut lekcyjnych tworzyłam okolicznościowe kartki z kwiatkami z obierek temperowanych kredek. Ludziki z kasztanów i makiety ulic z blokami zrobionymi z pustych pudełek po syropach na kaszel.
Jak ja lubiłam tworzyć te prace! Może dlatego dziś, kiedy moi chłopcy wracają ze szkoły niosąc w dłoni rysunek, nad którym długo pracowali albo nieco pokraczną figurkę ulepioną z gliny, zachwycam się tym i ostrożnie odkładam do specjalnego pudełka pełnego ich dzieł sztuki.
Pamiętam smak kanapek zawiniętych w papierowe opakowania po cukrze, które robiła mi babcia. Sama już nie wiem czy one naprawdę były najlepsze na świecie czy po prostu na długiej przerwie w szkole wszystko smakowało jakoś inaczej.
Pamiętam długie rozmowy z koleżankami z klasy o tym kim będziemy, gdy już dorośniemy. Chyba do końca podstawówki twierdziłam, że zostanę archeologiem, a konkretnie paleontologiem. Świat dinozaurów totalnie mnie fascynował.
Może to dlatego w pokojach moich synów można dziś znaleźć kilkadziesiąt figurek tych stworów, a ja znam nazwę każdego z nich?
Droga ze szkoły, kiedy byłam dzieckiem, zawsze trwała dwa razy dłużej niż droga do szkoły. Zwłaszcza, gdy po lekcjach postanowiłam skręcić do ukochanej, osiedlowej biblioteki po nową porcję książek obłożonych w grubą folię. Na nie zawsze znalazło się miejsce w moim plecaku. Niosąc te książki do domu, nie przypominam sobie, bym narzekała na to, jaki był ciężki. Czytałam je później z wypiekami na twarzy, do późnych godzin wieczornych.
Może to dlatego dziś jestem blogerką, opowiadam historie i może to dlatego też każdego wieczora muszę przypominać moim synom, że na dzisiaj koniec czytania i pora spać, bo rano ich nie dobudzę. Mówię dokładnie tak samo jak moja babcia…
Pamiętam doskonale momenty, w których docierałam wreszcie ze szkoły do domu, otwierałam drzwi i od progu witał mnie znajomy zapach. Każdy dom ma przecież swój własny zapach. Mój pachniał ciepłym obiadem, babcią, nowym numerem Kuriera Lubelskiego i praniem. Mój dom pachniał poczuciem bezpieczeństwa.
“Mamo nasz dom pachnie już nami” – oświadczył mój syn po powrocie ze szkoły. Było to miłe, zwłaszcza, że dopiero co się przecież wprowadziliśmy, a farba ledwo zdążyła wyschnąć. Zastanawiam się czym dla moich dzieci pachnie nasz dom?
Pamiętam moment, w którym zdejmowałam swoje nieśmiertelne, bordowe sztruksy i zostawałam w samych legginsach, które przecież musiałam nosić pod spodem, żeby było mi cieplej. Jakie to mądre czasy były 🙂 Do tego skarpety i lekko za duży sweter. Siadałam wygodnie w wysłużonym fotelu, a babcia pozwalała mi jeść obiad przed telewizorem. To był chyba mój ulubiony moment całego dnia.
Obiad mojej babci, wygodny fotel, getry w kropki i kreskówki. Czego może chcieć więcej dziecko w listopadowe, zimne i deszczowe popołudnie?
Miałam to szczęście, żę w moim domu była kablówka, co jak na lata 90 wcale nie było przecież taką oczywistością. O Pani! Jakiż to był wybór! Pamiętam, jak spieszyłam się, żeby móc obejrzeć kolejny odcinek Scooby Doo, Zwariowanych melodii czy Toma i Jerry’ego. Uwielbiałam te kreskówki. Mogłam je oglądać bez końca!
Ten koniec jednak zawsze następował, bo moja kochana babcia zarządzała czas odrabiania lekcji. Siadała ze mną przy kuchennym stole, wspierała, tłumaczyła i cierpliwie przepytywała z materiału na jutrzejszą klasówkę z biologii.
Może dlatego dziś moje dzieci nie dojadają obiadów w szkole, bo twierdzą, że wolą poczekać na te moje?
Może dlatego ja od południa stoję przy naszej kuchence i gotuję im te ich ulubione obiady, tak by od progu ten dom im pachniał i by ten zapach zapamiętali na całe życie.
I może dlatego pozwalam im oglądać te kreskówki na sofie w listopadowe, zimne i deszczowe popołudnia?
W końcu oni też właśnie teraz kolekcjonują swoje wspomnienia, o których kiedyś, mam szczerą nadzieję, komuś opowiedzą.
W listopadowe popołudnia, tak w okolicach godziny 16:00, nasz dom pachnie zupą, racuchami z jabłkami, popcornem i kawą dla dorosłych. Siadamy na sofie i włączamy kanał Boomerang, bo to właśnie tam niedawno premierę miały nowe odcinki Tom’a i Jerry’ego. A sam Tom i Jerry wcale się nie starzeją – wręcz przeciwnie! Śmieszą tak samo jak 30 lat temu, ale tym razem swoją burzliwą, pełną miłości i nienawiści relację przenieśli na ulice Nowego Jorku. Jeśli tak jak ja jesteś fanką słynnej myszy i kota – serdecznie polecam Ci ten seans.
Premiera “Tom i Jerry w Nowym Jorku” odbyła się 15 listopada, a nowe odcinki można oglądać codziennie o 16:00 na kanale Boomerang.
Dobrze jest zrobić sobie choć chwilę wolnego od tej całej dorosłości i bycia zajętym. Dobrze jest usiąść z synami na sofie i pośmiać się z gonitwy Tom’a za Jerry’m. I dobrze jest przypomnieć sobie jak niewiele było zmartwień w listopadzie, kiedy było się dzieckiem.
Mam nadzieję, że i Ty przypomnisz sobie dzisiaj jak pachniał Twój dom, do którego wracałaś po szkole. Kolekcjonuj te wspomnienia. Są naprawdę cenne.
A jeśli masz ochotę – podziel się nimi w komentarzu pod tym postem. Statystyki mojego bloga pokazują, że większość nas tutaj jest w tym samym wieku. Będzie wesoło 🙂
Partnerem mojego dzisiejszego wpisu jest kanał Boomerang oraz Tom i Jerry. Gdyby ktoś powiedział mi, kiedy byłam dzieckiem, że kiedyś będę pracować z Tom’em i Jerry’m i nie zostanę paleontologiem – no jasne, że bym nie uwierzyła! Takie historie nie zdarzały się nawet w moich książkach z biblioteki 🙂
23 komentarze
Dziękuję to takie ogrzewające. Nie mam dobrych wspomnień z dzieciństwa… Szczególnie w listopadzie…
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma. Tym bardziej wdzięczna jestem za każde swoje, byłam szczęściarą. Pozdrawiam Cię ciepło i życzę Ci samych wspaniałych chwil od teraz, by kiedyś były cudownymi wspomnieniami <3
Tak cudownie opisujesz swoje dzieciństwo, malujesz obrazy słowami! Aż człowiek uśmiecha się czytając i wyobraża sobie nie tylko Twoje dzieciństwo, ale ma takie w głowie swoje wspomnienia! ♥️ I moją kochaną babcie czekająca z naleśnikami
Liczyłam na to, że obudzę w czytelniku i jego wspomnienia ❤️
No to nieco zawyżam średnią wiekową 🙂 Moje dzieciństwo to Bolek i Lolek, Pomysłowy Dobromir, Rumcajs, Hanka i Cypisek, Motyl Emanuel i Makowa Panienka, Miś Uszatek, Żwirek i Muchomorek, Colargol (czy tylko ja niezbyt lubiłam tę bajkę? była momentami taka smutna i nieco mnie przerażała), czy Wilk i Zając (nu! pagadzi! czy jakoś tak mówił Wilk), Pszczółka Maja i wiele innych. Moje dzieciństwo od 9 roku życia musiało się toczyć bez Mamy, zabrała ją choroba, która do dziś zabiera mamy. Zostaliśmy z Tatą sami, bo starsza siostra wyjechała na studia. W moim domu pachniało krupnikiem, bo Tata głównie to potrafił gotować, i miodem, bo był pszczelarzem. Mam w tej chwili dwie migawki zimowego szczęścia, niestety listopad jakoś się nie zapisał. To szczęście to ferie zimowe z zimy stulecia, gdy nie chodzimy do szkoły, śniegu jest tyle, że po chodnikach chodzi się w tunelach z odgarniętych chałd, a na szkolnym boisku jest lodowisko. Żeby powstało, pługi ściągnęły śnieg na boki, jest go tam tyle, że budujemy śnieżne labirynty, igloo i co tam jeszcze się komu wymarzy. A druga migawka to transmisje zimowych zawodów narciarskich w zjazdach, leżę pod ciepłym kocem, a w radzieckim Rubinie (na szczęście nigdy nie wybuchł) zjeżdżają slalomiści przy dźwięku dopingujących dzwonków. Do dzisiaj, gdy słyszę te dzwonki, to czuję spokój i ciepło w środku. Niech żyją wspomnienia. Są jak zatrzymane życia, z tymi, których już nie ma i z nami, których też takich już nie ma – ale nie byłoby nas teraz i takich, gdyby nie te wszystkie chwile. Cudnych masz Basiu synów, dajesz im to, co odkłada się kapitałem na przyszłość każdego dnia – miłość i poczucie bezpieczeństwa. Niech Wam pachnie domem i ogrzewa serca ten wspólny jesienny czas! Pozdrawiam :*
No i poryczałam się jak bóbr ❤️
My z psiapsiółą robiłyśmy domowe frytki, innych zresztą nie było lub placki ziemniaczane. To zdecydowanie moje smaki dzieciństwa. A dzisiaj robiłam leniwe, powspominaliśmy z mężem szkolne stołówki, bo tam jadaliśmy obiady. Niezapomniane smaki…
Domowe frytki na gazecie u mnie obowiązkowo ze szklanką zimnego mleka
Te same kreskówki oglądaliśmy z bratem już w nowym domu po przeprowadzce ale wcześniej mieszkając u babci pamiętam jak kroiła nam górę kartofli na najlepsze fryki smażone oczywiście w garze pełnym oleju aż skwierczały
Tęsknię za moją babcią okrutnie
Myślę też, że teraz w czasach wszechobecnej cyfryzacji i głowach utkwionych w ekranach trudno wytworzyć taki klimat jaki towarzyszył naszemu dzieciństwu
te frytki, odsączane na gazecie…nie było nic lepszego <3
Pozostaje nam się bardzo, bardzo starać i odkładać te telefony na bok jak najczęściej.
Jeżycjada! Książki czytane wieczorami, siedziałam na podłodze, nogi wyciągałam w kierunku farelki lub tzw słoneczka, bo jeszcze nie puścili ogrzewania miejskiego a już było zimno… w wolnych chwilach , a było ich mało, czytałam. Nie mam niestety wspomnień obiadowych, po szkole od razu wsiadałam w autobus i pędziłam do szkoły muzycznej, więc obiad jadłam dopiero o 19. Niestety, to nie są mile wspomnienia i nie chce o nich pamiętać, dlatego zazdroszczę Ci Twoich i prawie czuje zapach Teojego obiadu
Jesienią zawsze się miło czytało
Czyli nie polecasz zapisywać dzieci do szkoły muzycznej?
Niby wszystko jest, ale czegoś mi u Was brakuje. Niech pomyślę. Już wiem . Brakuje PSA.
Wiem doskonale 🙂 nawet dwóch.
Wszystko w swoim czasie.
O nie Basiu, tak się nie opękasz. Tyle pięknych wspomnień i zdjęć JEDZENIA! i żadnego przepisu? Czekam i wciąż pamiętam o Twoim przepiśniku, w którym spisujesz najlepsze rodzinne i Twoje własne receptury. Zapłacę każdą cenę (*w granicach rozsądku :p).
Uwielbiam moje wspomnienia z dzieciństwa! I śniadania przygotowane przez mamę nawet, gdy już chodziłam do liceum. Dobrze nastrajały na cały dzień. Po lekturze każdego Twojego wpisu rozglądam się po domu i zastanawiam, co poprawić, by było jeszcze bardziej rodzinnie 😉
Pozdrawiam serdecznie!
Ależ to miłe ! Dziękuję ❤️❤️❤️
Ja pamiętam wieczorne wyjścia z psem mojej świetnej koleżanki, która mieszkała piętro wyżej. zawsze chodziłyśmy razem na te spacery (przed wszystkie pory roku) a po drodze dołączały do nas dwie inne koleżanki z naszej „bandy” i robiłyśmy rundkę po całym osiedlu. Gadając cały czas, choć chodziłyśmy do jednej klasy i widziałyśmy się codziennie. I nikt się nie bał chodzić wieczorem, że dostanie po głowie, że coś się stanie, albo się o tym nie myślało. Pamiętam nasze wielogodzinne dyskusje i pogaduchy na klatce schodowej między naszymi piętrami i szczekanie jej psa, gdy ktoś ich odwiedzał. Jesienią i zimą często chodziłyśmy do jednej z naszych koleżanek z”bandy”, która była jedynaczką i miała swój pokój:) i znów pogaduchy. No i oczywiście dyskoteki w szkole na Andrzejki i tańce z chłopakami na odległość 2 metrów:) i frytki domowe oczywiście też. Ja też wspominam jak z młodszym o dwa lata bratem czekaliśmy w domu na powrót mamy z drugiej zmiany i robiliśmy sobie herbatę w termosie, żeby nie wstawać co chwila do kuchni:) nasz wspólny pokój, który wspominam świetnie do dziś i nawet jak starszy brat wyprowadził się z domu i został w spadku wolny pokój, nikt z nas się tam nie przeniósł:) ale mama zyskała pokój na odsypianie trzeciej zmiany. Nie mieliśmy wiele, ale mieliśmy mnóstwo kolegów i koleżanek i szczególnie jesienią i zimą wciąż ktoś do nas przychodził, zwłaszcza w nastoletnim życiu. A nasz tata rozmawiał z naszymi znajomymi, co uważaliśmy za szczyt obciachu:) i te tony gołąbków i bigosu i krokietów robione przez moją mamę i zjadane przez kolegów brata. I jak mojego syna odwiedzają koledzy to przypominają mi się nasze spotkania i cieszę się, że póki co chcą w tych domach przebywać i odwiedzać się, mając tych rodziców za ścianą:)
Ależ pięknie to opisałaś! Wszystko to sobie wyobraziłam ❤️
Moje to chyba zbieranie kasztanów i robienie z nich potem ludzików (przy użyciu zapałek)
Również mam piękne listopadowe wspomnienia. Zmarznięta wracałam ze szkoły, a w ciepłym domku czekał na mnie obiad: gniecione ziemniaczki z jakimś mięsnym sosem i kapustą kiszoną. Zaparowane okna w kuchni, pogaduchy z mamą orzy obiedzie, a później kucie do szkoły w moim pokoju, słuchanie ONA i deszczu siekącego w szyby. Jaki to był piękny czas!
Och, aż mam ciary ja lubiłam Myslovitz ❤️
świetny artykuł, sam posiadam wiele pięknych wspomnień
Moimi najlepszym wspomnieniem są wakacje na wsi