Miało być zupełnie inaczej. miałam wpaść na chwilę. Posiedzieć dzień, dwa. Do walizki spakować kilka maminych słoików, odebrać dzieciaki i wrócić do domu. Do swoich spraw i swoich planów.Moja babcia zawsze powtarzała mi, żebym się tak nie spieszyła, żebym na spokojnie się zastanowiła czy wszystko spakowałam, żebym się nie wracała. A jeśli już czegoś zapomnę, bo przecież to więcej niż pewne, że o czymś zapomnę, to żebym koniecznie usiadła na schodkach i policzyła do dziesięciu – tak na szczęście. Och jakże się o to wściekałam! A ona wtedy trochę do siebie mówiła, że w sumie to głupi zwyczaj, bo przecież i tak za chwilę pewnie znowu przyjadę do Lublina. No to pa!
Moja babcia zawsze prosiła mnie, żebym się nie kłóciła, żebym odpuszczała i wybaczała. Sobie, dzieciom, Tomkowi. rodzicom. Zawsze nas wszystkich razem w kupie trzymała. I na te wakacje najwidoczniej też miała taki pomysł. Pokrzyżowała nam te zabiegane plany po mistrzowsku.
Odeszła.
Po cichu, bez krzyku, bez płaczu, bez długiego leżenia w szpitalu.
Tydzień wcześniej mówiła mi, że już się nażyła, że już jest tak spełniona i szczęśliwa, że już jej wystarczy, że już czas na nią, że już jest zmęczona.
Obierałam z nią fasolkę szparagową na obiad i mówiłam tylko „wiem Babciu”. Cóż innego miałam powiedzieć?
Tak więc odeszła,umarła i zabrała ze sobą całe to ciepło, spokój, mądrość i poczucie bezpieczeństwa małej mnie. W jednej chwili przestałam się czuć jak mała dziewczynka, wnuczka na zawsze.
Zostawiła salaterkę pełną cukierków ( obowiązkowo po dwa dla każdego) i tak minimalną ilość rzeczy, że nikt nie ma pomysłu jaką pamiątkę sobie po niej zostawić.
Czas po jej odejściu stał się…dziwny. Słodko – gorzki. Nagle zostaliśmy wszyscy ze sobą. Całą rodziną. W żałobie, na którą nie mieliśmy pomysłu. Wszyscy z zaległymi urlopami albo z możliwością zrobienia sobie wolnego od zaraz. W samym środku upalnego lata.
I właśnie w tym słodko – gorzkim czasie przydarzyły się nam te wakacje. Wakacje, podczas których nie stało się nic nadzwyczajnego, a zwyczajność okazała się być magiczna. Wakacje w rodzinnym mieście, w rodzinnym domu, w moim starym pokoju na poddaszu. Z dwóch zaplanowanych dni zrobił się nieplanowany miesiąc.
Wakacje, podczas których wszystko odtwarzałam automatycznie. Podczas których przydarzyły mi się te same, zwykłe do bólu rzeczy tak doskonale mi znane od dziecka.
Przypiekane pierogi ruskie na śniadanie, obowiązkowo z kleksem śmietany, szczyptą pieprzu i czarną herbatą w szklance z wiklinowym koszyczkiem. I ta myśl, że w tym domu ja i mój tata jemy je w identyczny sposób. Na tych samych talerzach, tymi samymi sztućcami, w tych samych nieśmiertelnych szklankach w koszyczkach.
Gotowanie w kuchni z mamą, z włączonym radiem, na tym niewielkim blacie, na którym powstaje co roku hurtowa ilość przetworów i codzienne obiady jak dla pułku wojska.
A w telewizorze w te wakacje „Zniewolona”. Seans dla babci, dziadzia i ich wnuków. Nie sposób się oderwać. Rytuał, który przypomina mi seanse latynoskich seriali lat 90’tych, które z wypiekami na twarzy oglądałam z moją babcią, gdy byłam mała. Jakie to były tytuły? „Kopciuch”? „Zbuntowany anioł”? „Niewolnica Izaura”? 🙂
Codzienne pytanie taty „To co? Rozpalać grilla?” i asfaltowe boisko, na którym jako mała dziewczynka kręciłam zimą ósemki na łyżwach, a latem wbijałam w rozgrzany asfalt kapsle po piwie. Dokładnie tak samo jak mój syn teraz.
Wypady nad jezioro. To samo, nad które jeździliśmy 10 i 20 lat temu. Zawsze „Grabniak”. Zawsze też używamy złej nazwy. Bo Grabniak to wieś, a jezioro to Rotcze. Nikt z nas nigdy nie powiedział, że jedzie nad Rotcze. Stwierdziliśmy, że tak to już zostawimy i u nas będzie się mówić „nad Grabniak”. Pewne rzeczy powinny zostać bez zmian.
Na przykład kotlety mojej mamy, które tylko nad jeziorem smakują tak dobrze i nie mają sobie równych. Te wypady nad jezioro to był najlepszy, rodzinny relaks od lat. Niespodziewany, dobry powrót do przeszłości. Te same rozkładane fotele, parasol, koszyki wypełnione jedzeniem i dmuchane materace. Milion „tobołów”, bo przecież jedziemy nad jezioro! Ta sama nerwówka, by to w końcu rozłożyć, by znaleźć najbardziej odpowiednie miejsce do wbicia parasola, by w końcu usiąść i odpocząć. Te same niekończące się pytania mojej mamy o to czy coś zjemy może?
Zakupy z mamą na Ruskiej, czyli na starym jak świat targu, na który chodziłam z nią jako mała dziewczynka. Po warzywa i owoce, po mięso, po nowe jeansy i zimowe kurtki. Moja mama doskonale wie od kogo kupować należy, a kto oszukuje przy wydawaniu reszty. W tej kwestii również nic się nie zmieniło.
Spacery po Lublinie, który z każdym rokiem rozkwita i wzbogaca się o coraz to nowe knajpki, a moje wydeptane ścieżki i tak zawsze prowadzą mnie „do Szewca”, gdzie wiem na 100 %, że zjem ulubioną sałatkę i tiramisu. Jeden z pierwszych lubelskich pubów, którego wnętrza pamiętają wszystkie moje studenckie wyjścia, randki i spotkania ze znajomymi za każdym razem, gdy zawitamy do Lublina.
Lublin jest piękny, coraz piękniejszy! I tak bardzo się cieszę, gdy czytam wiadomości od swoich czytelników, że właśnie są w drodze, bo ich zachęciłam tymi relacjami swoimi i zachwalaniem swojego miasta. Wspaniale!
Lipcowo – sierpniowe rodzinne imprezy z okazji wszelkich. Urodziny, imieniny, czyjś przyjazd, czyjś wyjazd. Dawno niewidziane osoby, nie opowiedziane jeszcze historie i mnóstwo pysznego jedzenia.
I życie, które toczy się dalej, które woła do tych spraw wszystkich, do tych planów niezliczonych, ale już bez babci.
Dziwne, słodko – gorzkie, choć przecież wiem, rozumiem, że już tego chciała, że już na nią pora przyszła.
Rozumiem. I cieszę się, tak bardzo się cieszę, że w pędzie tym codziennym zatrzymałam się tyle razy, by móc posłuchać raz jeszcze wszystkich jej historii sprzed lat i wszystkich jej rad. Że starczyło mi tego czasu, by czerpać z jej spokoju, by wspólnie zjeść ulubione obiady, by ze sobą pobyć po prostu. Mam takie poczucie, że powiedziałyśmy sobie wszystko, że dałyśmy sobie wszystko jako babcia i wnuczka, że niczego bym nie zmieniła.
I uśmiecham się pod nosem na myśl, że ta kochana staruszka kolejny raz, w najlepszym stylu z możliwych sprawiła, że spotkaliśmy się wszyscy razem i zamiast szukać rzeczy nadzwyczajnych odkryliśmy magię w codzienności.
17 komentarzy
Tak piękny wpis, Basiu…
Mojej babci też już nie ma…ale ja nie zdążyłam jej wszystkiego powiedzieć. Dlatego bardzo dbam,żeby moje dzieci miały dobrą relację z moją mamą. Bardzo dużo zależy od rodziców,żeby umieli zbliżać do siebie te dwie generacje. Moje wyrazy współczucia Basiu.
Basiu. Największe love. Czytałam z mokrymi oczami.
Mojej babci nie ma od 5 lat. Ale jak dziś pamiętam ten czas kiedy to wychodziłam z kościoła i usiadałam na ławce i telefon że ona nie żyję. Potem ten moment jak to powiedzieć matce. Nie zdążyłam jej wszystkiego powiedzieć ale wiem, że najważniejsze wiedziała, że ją kocham.
Pięknie… Tak po prostu.
Piekny tekst. Wzbudza dziwna nostalgie i tesknote, za czyms czego sie nawet nie przezylo…
Wszystkiego dobrego, Basiu – cudowny tekst.
Piękny wpis. Jestem już babcią i marzę, aby mój wnuczek też mnie tak wspominał.
Basiu, doskonale wiem, co chcesz powiedzieć przez określenie „słodko-gorzki smak”. Sama w styczniu straciłam Tatę. Odszedł nagle, bez zapowiedzi, nie spodziewał się tego nikt, prawdopodobnie nawet on sam. I nagle, każdy z bliskich znalazł czas, aby w środku tygodnia pojawić się na pogrzebie. Dla nikogo nie było problemem przejechanie kilku tysięcy kilometrów, aby być w tym czasie z bliskimi, mimo, że wcześniej deklarowano, że tego czasu wiecznie brakuje…
Bardzo mi przykro z powodu Twojej straty, jednak trzeba cieszyć się tym, że obie miałyśmy szczęście mieć w swoim życiu tak fantastyczne osoby. ♥
Cześć,
Babcia na pewno jest teraz w lepszym miejscu i cały czas na Was patrzy. Na pewno się cieszy, że się spotkaliście 🙂
Pozdrawiam,
Kasia
Babcia – słowo,które od razu przynosi tyle ciepłych wspomnień…
Witam. Prosty, ciepły wpis. Dziękuję i przesyłam dobre myśli… pozdrawiam
W Lublinie byłam raz i zachwyciła mnie starówka 🙂
Piękny, ciepły tekst Basiu. Mój tata odszedł w lutym, tak strasznie mi go brakuje. Te słowa twojego taty o rozpalenia grilla, tak bardzo mi przypomina mojego tatę, wspólne grille, rozmowy, śmiech…
Piękny wpis. Babcia- dużo mnie nauczyła i na wiele pozwalała i to najbardziej pamiętam. Do dziś słyszę, że jestem do Niej podobna- taka jak Ona.
Pieknie napisane. Nic dodać nic ująć. Choć gdyby babcia chorowała, męczyła się – był by to czas gorzki. A tak jest słodko gorzki. Wzruszyłam się, bo tez się uczę czerpać szczęście z drobnych zwykłych chwil. Takie wakacje na wsi – sztos!
PS. Basiu czytam cię od dawna, i uwielbiam. W moje urodziny weszłam na twoj blog – a tam wpis – bądź dla siebie VIP. Wiedziałam, że to znak, że to tekst dla mnie. Znak chyba od samego Boga.
Basiu, ludzie odchodzą,ale miłość pozostaje.Będzie trwala w Tobie,twoich dzieciach,a potem wnukach.I to będzie najpiękniejszy pomnik ,jaki poistawicie Twojej Babci.