Kompleksy. Temat rzeka. Każda z nas wyrecytuje wszystkie jakie posiada o każdej porze dnia i nocy. Jeśli zapytamy kobietę o to czego w sobie nie lubi wyśpiewa nam to jak swoisty hymn. Na pamięć. I powieka jej podczas tego recytowania nawet nie drgnie.
Kompleks jest jak znamię. Czasem myślę, że u wielu z nas to znamię jest wręcz identyczne. Niczym się nie wyróżnia. Tak wiele z nas ma przecież kompleksy. Ale wiesz co? To znamię usuwa się i nie zostaje po nim prawie żaden ślad. Choć usuwanie jest bolesne. Wiem co mówię – sama jeszcze niedawno recytowałam swój wierszyk o kompleksach i wczuwałam się w tę recytację jakbym była na najważniejszym konkursie swojego życia. Konkursie, w którym zwycięży ta, która znajdzie w sobie najwięcej rzeczy, do których można się przyczepić.
Był czas, że w tym konkursie miałam naprawdę niezłe wyniki. Ciekawe czy byłabyś w stanie mi dorównać.
Mój dzisiejszy wpis powstał przy współpracy z marką Dove, pomysłodawcą kampanii „Moje piękno, moja historia”. Obejrzyj ten film, by dowiedzieć się więcej o idei kampanii, a potem…wysłuchaj historii mojego piękna 🙂
Ten pierwszy kompleks pojawił się dość dawno, bo w zerówce. Nawet teraz, gdy piszę to jako dorosła kobieta to krew mnie zalewa, że to spotkało mnie, małą może 6 letnią dziewczynkę. Pamiętam, że pani w zerówce kazała stanąć wszystkim dzieciom w kółku i pokazać dłonie. Trochę starałam się oszukać i wystawiłam je środkiem dłoni do góry, wiesz paznokciami do dołu, ale pani była sprytniejsza i kazała mi je natychmiast odwrócić. Od razu dostałam po łapach. Bo to był swojego rodzaju ranking, konkurs czy też, nie wiem, publiczna szydera z dzieci. Otóż te z poobgryzanymi paznokciami dostawały z placka po tych obgryzionych pazurach, miały zrobić krok w tył i albo obiecać poprawę od zaraz albo już do końca dźwigać ciężar paskudnych dłoni, których nie wolno pokazywać światu. Zostało mi to do dzisiaj. Wstyd przed paskudnymi paznokciami, które za cholerę nie chcą być ładne, chyba, że właśnie wyjdę z salonu kosmetycznego od cudotwórczyni Anity, która w 1,5 h sprawia, że mogę zapomnieć o tym dniu w zerówce. Do dziś gdy ktoś robi mi zdjęcie chowam paznokcie. Taki nawyk utrwalany przez lata. Do dziś uważam, że bez „zrobionych” paznokci tracę sporo pewności siebie. Zabrała mi ją na długie lata przedszkolanka każąc czuć się jako ktoś gorszy, ktoś, kto ma wystąpić z kółeczka.
Idźmy dalej. Teraz powinnam napisać kilka słów o Piotrku zwanym Rudym. Rudy to był mój kolega z podstawówki. To był nawet całkiem fajny chłopak, wiesz taki klasowy błazen. Śmieszny taki. Problem w tym, że upatrzył sobie mnie jako rekwizyt do swoich kabaretów i skeczy. W ten oto sposób zdanie „Idzie Baśka płaska deska!” wykrzykiwane na każdej przerwie w moim kierunku, tak żeby słyszeli je wszyscy, którzy wówczas uczęszczali do tego molocha, czyli mojej podstawówki zostało ze mną na długie lata. Kim była Baśka Płaska Deska? Siódmoklasistką ze zbyt gęstą grzywką, która zasłaniała jej wielkie, niebieskie oczy. Chuda jak szczypior, ubrana w sztruksowe dzwony, które uszyła jej babcia i wielki sweter, który zakrywał wszystko to, co było tym przedmiotem kpin Rudego, czyli piersi które w całej klasie wśród dziewczynek nie wyrosły tylko mi.
To zdanie o płaskich piersiach dźwięczało mi w uszach latami. Latami! Nawet wtedy, gdy moje piersi zaczęły rosnąć, gdy stawały się przedmiotem pożądania kolejnych licealnych chłopaków, potem gdy zakochał się w nich mój mąż, gdy zmieniały się podczas ciąż i karmienia piersią – ja ciągle słyszałam „Baśka płaska deska” wysyczane przez Rudego Piotrka. Nikomu nie byłam w stanie uwierzyć w to, że są piękne. A najbardziej sobie. Nie wpadłabym na to, że mogę je podkreślić. W końcu nie było czego. Rudy tak powiedział.
To by było na tyle jeśli chodzi o najwcześniejsze wspomnienia. Całą resztę kompleksów dopisałam sobie sama. Przyłożyłam się do tego.
Zawsze na przykład uważałam, że moje ciało jest nie takie jak trzeba. Znasz to skądś? Zazwyczaj obrywało mu się za to, że jest go za dużo. Za grube uda, ramiona i brzuch. Brzuch w rankingu kompleksów zajmował naprawdę wysokie miejsce. Mogłam zapomnieć o obcisłych bluzkach i strojach dwuczęściowych. No co Ty?! Nie z takim brzuchem. Tak bardzo wkręciłam sobie, że powinnam być szczuplejsza. Bo tak. Bo tak trzeba, bo muszę przecież wyglądać w odpowiedni sposób, dopasować się do pewnych kanonów. Na długie lata zapomniałam, że moje ciało jest nie tylko po to, żeby wyglądać. Do tak mądrych wniosków doszłam stosunkowo późno. Ale o tym za chwilę.
Wiesz co robiłam przez wszystkie te poprzednie lata? Notatki. K…wa ileż ja zapisałam zeszytów, w których obiecywałam sobie, że od jutra to zmieniam swoje życie, swoje ciało, że będę najlepszą wersją siebie czyli taką z 6 pakiem. Będę ćwiczyć, układać włosy, wmasowywać w siebie maseczki, odpowiednio pielęgnować cerę i robić dobrany do swojego kształtu twarzy makijaż. Problem w tym, że nie zakładałam w ogóle, że mogę być również wersją bez tego 6 paka i całej reszty. Trochę sytuacja bez wyjścia, bo jak miałam się czuć jako ta, która nie osiągnęła celu?
Zatem zapisywałam się na kolejne wyzwania, kolejne treningi, kolejne karnety na pół roku, na rok. Łapałam wszystkie promocje w stołecznych siłowniach, kupowałam różne kosmetyki by po miesiącu uznać, że ups – znowu mi się nie udało. Znowu. Tylko cichooo nikomu o tym nie powiem, to świat zapomni. W całym tym szaleństwie zapomniałam o swoim ciele jako o całości. Zapomniałam o jego potrzebach. Synonimem słowa ‘ciało’ w moim osobistym słowniku było słowo ‘wygląd’.
Zawsze, po prostu zawsze wydawało mi się, że jestem niewystarczająco dobra, że mam jakieś włosy nie takie jak trzeba, że jak się nie umaluję, to wyglądam jak bym była chora, że …
Zawsze chciałam być jak ktoś, wiesz? W sensie za każdym razem, gdy spotykałam się z osobą, która błyszczała w tłumie to chciałam być jak ona. Chciałam się tak samo śmiać, tam samo ubierać, w taki sam sposób tańczyć i wsiadać do samochodu. Niebywałe, kiedy o tym dzisiaj pomyślę. Po prostu niebywałe. Nie ominęło mnie również porównywanie się do różnych kobiet w internecie. Tak, ten epizod mam również za sobą.
Dziś mam 35 lat i ogrom wykonanej pracy nad sobą. Stoczyłam walkę z kompleksami, a usuwanie znamienia bolało. Do dziś ma tak zwane zabiegi przypominające, bo znamię lubi wyłazić na powierzchnię 🙂 Była to jedna z najważniejszych lekcji, jakie przyjęłam od życia.
Dziś już nie chcę być jak ktoś, a kiedy spojrzę na siebie w lustrze to uważam, że po prostu jestem w porządku. Prawie się nie maluję i naprawdę często chodzę bez stanika.
Pytasz jak to zrobiłam?
Zaczęło się od problemów ze zdrowiem. Rozwaliłam sobie totalnie florę jelitową antybiotykiem, złą dietą, alkoholem, stresem, a cała reszta zdrowotnych problemów była tego następstwem. To było jak efekt domina. Moje ciało nagle zaczęło potrzebować innego traktowania niż dotychczas, a ja musiałam zacząć myśleć o nim w innych kategoriach niż tylko wyglądu. Potwornie bolała mnie głowa, tyłam i chudłam naprzemiennie, zaczęłam mieć problemy z cerą, z nastrojami, z miesiączką i tak dalej, i tak dalej. Początkowo nie rozumiałam o co chodzi, potem zaczęłam łączyć kropki. Zaczęłam rozumieć, że oprócz tego, że mam sińce pod oczami, albo że właśnie wspaniale ułożyły mi się włosy, albo, że kupiłam polecany podkład, który od teraz zakryje wszystkie niedoskonałości mojej cery, to mam tez w sobie wątrobę, która potrzebuje oczyszczenia, żołądek i jelita, które potrzebują dobrego jedzenia i wyeliminowania stresu oraz serce, które potrzebuje codziennej dawki ruchu, żeby dobrze funkcjonować. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy tak bardzo świadomie zaczęłam postrzegać swoje ciało. Ciało, które nie było wówczas zdrowe.
A ja bardzo, bardzo chciałam być zdrowa. Moje kompleksy zeszły na dalszy plan, kiedy uświadomiłam sobie, że ważniejsze niż dobrze zrobione ‘smokey eye’ jest to, jak się czuję, co mnie boli, czego mi i mojemu ciału potrzeba. To była piękna i trudna droga odkrywania siebie i swoich potrzeb.
Pewnie pomyślisz co ma piernik do wiatraka? Co mają flora bakteryjna w jelitach do dobrze zrobionych włosów u fryzjera albo olśniewającej cery? Co ma wątroba do idealnej sylwetki i 6 paka na brzuchu? Otóż… wszystko według mnie.
Dziś wiem, że jeśli nie będę miała „posprzątane w środku”, to na zewnątrz nigdy nie będę lśnić. I choćbym rzucała się na kolejne wyzwania na siłowni, zapisywała kolejne strony w notesach, stawiała kratki, dzięki którym odhaczę kolejny dzień, podczas którego dałam z siebie 100 % to to wszystko na nic jeśli nie będę się traktować holistycznie, dobrze i z miłością.
Zastanawiałaś się kiedyś ile pracy na co dzień musi włożyć Twoje ciało, by wyleczyć Cię z kaca albo by wydobrzeć bez leków, kiedy rozkłada Cię przeziębienie? By wrócić do normalnego stanu po porodzie dziecka? By naprawić Twoją złamaną rękę albo po prostu zwyczajnie ochronić Cię przed całym tym syfem, który dotykasz albo wdychasz w metrze w godzinach szczytu? By działać sprawnie mimo, że każdego dnia dokładasz mu nowych problemów, stresów, złego jedzenia, złej postawy itd.?
To prosta kalkulacja.
Jestem całością, a nie tylko ładną buzią, zgrabną pupą czy pięknymi paznokciami. Moje ciało pozwala mi dobrze i sprawnie żyć.
Dzięki niemu mogę trawić, mogę chodzić po górach i pływać. Mogę widzieć, słyszeć, przeżywać absolutnie każdą emocję, mogę nim odczuwać przyjemność i stres też. Moje ciało i Twoje też, to doskonale zaprojektowana machina, która oprócz tego, że ma ładne opakowanie to ma też skomplikowaną strukturę narządów i naczyń, które zgrabnie wszystko ze sobą łączą w całość i pozwalają nam być tym kim jesteśmy.
Czymże jest zatem to dodatkowe 5, 10 kilogramów na plusie albo minusie, czym są te piersi, które zmieniają się kilka razy w skali miesiąca, czym są te włosy, które się puszą i nos, który mógłby nie być tak garbaty skoro w środku mnie i Ciebie też, tuż pod skórą każdego dnia dzieje się magia? Jak często się nad tym zastanawiasz? Ile czasu poświęcasz myśleniu o tym co masz w środku, a ile temu co masz na zewnątrz?
Czy nie sądzisz, że nieustannie skupiając się na własnym wyglądzie tak bardzo spychamy na dalszy plan to co ważniejsze – nasze wnętrze, bez którego nigdy nie będziemy dobrze wyglądać?
Każda z nas jest inna. Każda ma swoją własną historię swojego piękna, swoich kompleksów. Różnimy się między sobą wszystkim: kształtem piersi, nosa, kolorem i oprawą oczu, wzrostem, szerokością bioder, wielkością stóp – wszystkim. Ale każda z nas ma tak samo dobrze zaprojektowaną machinę – nasze ciała. Każdemu z nich należy się najlepsza opieka.
Drugiego takiego nie dostaniemy. Mamy tylko jedno. Dbajmy o nie najlepiej jak potrafimy.
Przytulajmy je codziennie i bądźmy wdzięczne za to, że tak dobrze nam służą każdego dnia przez tyle lat.
———————————————————————————————————————
Mój dzisiejszy post powstał przy współpracy z marką Dove w ramach akcji „Moje piękno, moja historia”. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam wziąć udział w kampanii, która pokazuje nam, kobietom jak bardzo się różnimy od siebie i jak bardzo te różnice czynią nas pięknymi. Jak bardzo podobne jesteśmy do siebie jeśli chodzi o samoakceptację i liczbę kompleksów, które mamy. Nie dajmy się wpisać w sztucznie stworzone kanony piękna, bo takie w życiu realnym nie istnieją. Świat naprawdę nie składa się z samych długonogich blondynek z pełnymi ustami i biustami, z długimi, lśniącymi włosami i brązową skórą – rozejrzyj się. Zobacz jak wszystkie jesteśmy inne.
I bierzmy przykład z tej pięknej, rudej dziewczyny ze spotu reklamowego, która mówi „Szerokie biodra? Szerokie to są moje horyzonty!”.
Kochana Kobieto pamiętaj proszę, że masz szerokie horyzonty, że jesteś piękna, że jesteś doskonale zaprojektowaną całością. Dbaj o siebie, bądź dla siebie dobra. Spójrz dzisiaj w lustro inaczej niż do tej pory i przypomnij sobie wszystkie te sytuacje, w których Twoje ciało dało radę. Wszystkie te sytuacje, w których powinnaś mu podziękować.
Podziel się ze mną i z innymi dziewczynami w komentarzu pod tym postem swoją historią. Może Ty również wygrałaś walkę ze swoimi kompleksami i możesz zmotywować inne dziewczyny do podjęcia podobnej? A może jesteś tą, która nie wie kompletnie jak się ze swoimi kompleksami zmierzyć? Jestem ciekawa Twojej historii.
33 komentarze
Basiu! Może napiszesz kiedyś post o swojej drodze o zdrowe jelita? Jest dużo osób które potrzebne jest wsparcie w tej długiej drodze, napewno byś komuś pomogła..
Może to jest myśl ? Dzięki za inspirację ❤️
Tez prosiłabym o taki post 🙂
Pięknie napisane! Tego było mi trzeba dzisiaj. Sama mam ogromny problem w zaakceptowaniu obecnie moich problemów skórnych twarzy, za każdym razem jeśli nie nałożę makijażu myślę sobie co ktoś obcy sobie o mnie pomyśli widząc mnie w sklepie…a moje problemy z twarzą są wynikiem walki o bycie mamą, o zajście w ciążę. Powinny w tym momencie zejść na dalszy plan bo robię to w imię czegoś ważniejszego. I zazwyczaj udaję mi się zatrzymać to krytyczne myślenie. Niestety czasem ktoś „życzliwy” powie jakąś równie ” życzliwą” uwagę co do wyglądu mojej twarzy i wtedy moja wewnętrzna siła znika… Pierwszy raz odważyłam się coś skomentować w internecie ale bardzo mi było to potrzebne. Dziękuję za ten post!
To nic złego uświadomić sobie, że jesteśmy mało odporni na krytykę innych ludzi. Wcale nie jestem w tym względzie lepsza. Czasem pomaga przyznanie krytykowi rację – tak masz rację, mam fatalną cerę, tak masz rację wyglądam dzisiaj jakbym nie spała 3 noce no trudno, taka jestem, taki mam etap w życiu, to jest część mnie i mojej historii dziękuję za komentarz ❤️
Hejka Basia,
ja troszkę borykam się z kompleksami odnośnie mojego ciała po trzech ciążach (w tym dwie jedna po drugiej). Nie będę opowiadać co mi zwisa, a co nie. Ale tak jak Ty postawiłam na zdrowe jelita, posiłkuję się dwoma naturalnymi suplementami, to i kondycja wiotkiej skóry się u mnie poprawia 🙂 Już nie będę wyglądać jak „amerykańska rakieta”, ale godzę się z tym i lubię siebie 🙂 Bo te kompleksy, które niby mam – odnoszą się tylko i wyłącznie do mojej percepcj, do tego, jak ja sama siebie postrzegam.Bo np. mąż kocha mnie nade wszystko, a dzieci też mnie kochają,taką jaką jestem
Brawo ❤️❤️❤️ Uściski
Przeszło mi samo. Katowałam się kiedyś dietą i ćwiczeniami, upokarzałam w myślach prawie każdy fragment ciała. Na pytanie, co w sobie lubię, odpowiedziałabym wtedy, że uszy i nadgarstki, reszta była powodem do wstydu. Autentycznie wydawało mi się, że można się mnie brzydzić, mijając na ulicy. Dorosłam, zajęłam się sobą, zostawiłam tych, którzy przeszkadzali mi się rozwijać. Zawalczyłam na terapii o rozliczenie z przeszłością. Odnalazłam swoje miejsce i swojego człowieka, przy którym nie muszę iść na kompromis, rezygnować z siebie nawet w najmniejszych kwestiach. Odkryłam o czym marzę. Ja, nie inni. Urodziłam syna i niedługo urodzę córkę. Spotkałam ostatnio młodą dziewczynę, dla której płaski brzuch jest wszystkim i zdziwiłam się, że dla mnie już nie. Nie wiem kiedy, przeszło samo. A właściwie, ja przez to przeszłam i jestem już daleko, jestem u siebie i jest tu wiele pięknych, ważniejszych, spraw
Mogłabym się podpisać pod Twoim komentarzem imieniem i nazwiskiem ❤️
Czytam i łzy same płyną mi z oczu . Od zawsze byłam bardzo zakompleksioną dziewczyną z piegami i trochę rudawymi włosami, zawsze stałam w ostatnim rzędzie i dbałam o to żeby na zdjęciu, niby przypadkiem, ktoś mnie zasłonił. Później poznałam mojego Męża i powoli uwierzyłam, że moje gęste włosy mają piękny naturalny kolor, że tych kilka piegów jest całkiem fajnych, a nóg zazdroszczą mi koleżanki. I nadszedł ten czas. Paradoksalnie najszczęśliwszy w moim życiu, bo za dwa miesiące będę mamą najbardziej wyczekanej Istoty na świecie . I co wieczór staje w łazience i płacze, bo nie mogę psychicznie dać sobie rady z 11 kg na plusie, z rozstępami, cellulitem, wielkimi piersiami, włosami, których zrobiło się połowę mniej , z paznokciami, które wyglądają jak ogryzki ( kiedyś były przedmiotem podziwu wszystkich koleżanek ) . Nie mogę wytłumaczyć sobie, że mimo codziennego dbania i pielęgnacji na moje ciało wpływ mają teraz hormony , i że to ciało da mi niedługo moja największą Milość na którą tak bardzo czekam .
Sama przechodziłam i nadal przechodzę przez podobne zmagania. Tak- całe ciało, organizm są ważniejsze, w wg. mnie jeszcze ważniejsze nasze serce j podejście do siebie, Rodziny, drugiego człowieka. W wieku 80 lat nie będzie się liczyć to komu bardziej czy mniej zwisa brzuch bądź kto ma wypchane cycki a raczej to czy wejdziemy same po schodach badz załatwimy potrEbe 🙂 życzę Nam zdrowia psychicznego i fizycznego abyśmy mogły saba nieść radość innym 🙂 dość sztuczności i biadolenia o tym co niby jest nie tak w Nas! Dbajmy k siebie ale nie dajmy się zwariować pseudokanonom piękna tego Świata!
Basiu, dziękuję ❤️
Jestem teraz w takim momencie, wiec dziękuję Wam za iskierkę, ze kiedyś moze to ulec zmianie. Przed trzydziestymi urodzinami postanowiłam, ze to ostatni dzwonek, zeby sie 'ogarnąć’. Tak to sobie nazywałam- musze sie wreszcie ogarnąć! Zaplanowalam wejście w nowa dekadę życia z sylwetka o jakiej zawsze marzyłam i z wymarzona praca. Udało sie, i jedno i drugie. Ale po drodze tak mi sie popieprzylo w glowie, ze z czasem doprowadziłam sie do 38 kg, skrajnego wyczerpania, braku miesiączki, rozwalonej gospodarki hormonalnej, humorów, zmienności nastrojów, bezsenności, menopauzy? Bo przecież tak zaplanowałam. A skoro pani chodzaca ambicja zaplanowała, to bedzie do bolu. Wszelkie uwagi meza, czy rodziny zbywałam i po prostu nie wierzyłam, ze maja racje. Wiele lez wylalismy wszyscy, zeby udało mi sie przytyć do zdrowej wagi i miesiączką wróciła. Natomiast bałagan w głowie dalej został i nie potrafie zjeść jablka bez wyrzutów sumienia. Do tej pory, kiedy udaje mi sie trafić na zdjęcia z najgorszego okresu zdarza mi sie myśleć: 'chce znowu tak wyglądać, dlaczego dałam sie omamić?!’ Rodzina uratowała mi zycie, a mnie sie dalej czasem wydaje, ze dałam sie omamić i zmanipulować. A uwierzcie mi, ze nie ma nic atrakcyjnego w dorosłej kobiecie z postura 10letniej dziewczynki i wielka głowa. Przede wszystkim dbajcie o swoje zdrowie, dziewczyny. Zarówno fizyczne jak i psychiczne. To jest najważniejsze.
Oj ja bym tak mogła wymieniać, nos za duży i krzywy, usta za małe, brak talii, piersi za duże, pupa płaska, włosy też średnie, paznokcie to już wogole dramat, skóra kapryśna, w sensie każde drasnuecie to blizna, 5kg za dużo, boczki….
Bo to że nogi mam do szyji, fajne piersi, piękne oczy, cerę bezproblemową(buzię), w zasadzie zmarszczek pewnie też nie będę mieć, takie geny(a mam już prawie 40stke), fajny kolor włosów, szczupłe biodra, smukłe ramiona, głowę na karku.
Ciało które po 30ce bez problemu zaszło dwa razy w ciążę i urodziło ekspresem te dzieci a potem wykarmilo je bez problemu, to nie istotne Z wiekiem całe szczęście nabrałam do siebie dystansu. Jestem zaradna życiowo. Wyglądam całkiem ok, jak na totalny brak miłości do typowego sportu i absolutnie podzielając Twoja Basiu miłość do masła. No co ja poradzę, że pocenie się w fitness klubie to nie dla mnie. Wolę biegać po schodach, wyrywać chwasty, myć okna coś co daje mi coś więcej niż tylko ładne ciało. Ale w zasadzie co tu narzekać, cialo póki co mnie nie zawodzi. Czasem myślę sobie, że bycie przeciętna to nawet ma plusy przynajmniej nie musze dramatyzowac, że tracę urodę
🙂
najpierw napisze szczerze, ze jak zobaczylam tytul posta to pomyslalam: a ja nie mam kompleksow. (ale czytajcie dalej, moze ten komentarz komus pomoze)
Nie mam kompleksow. JUZ 🙂
Od dziecka mam 60% obustronnego niedosluchu. Moze wolali za mna „glucha” ale… nie slyszalam 🙂 chodzilam do panstwowej SP w latach 80/90 – to byla wspaniala szkola i nauczyciele, dzieciaki, jak to dzieciaki. Rok w rok najlepszy uczen(uczennica) – moja ambicja i latwosc nauki byly oszalamiajace.
Potem licem – najlepsze w Krakowie. 2.klasa, profil mat-fiz, wygralam krajowy etap olimpiady z polskiego 🙂 Do nauku napedzalo mnie zakochanie… nie mialam przyjaciol (poza dwoma, do dzis sie znamy i trzymamy), reszta klasy smiala sie ze mnie w kulak. Bo bylam inna.
Do pracy poszlam na 2.roku studiow – wciaz bez aparatow sluchowych. A w domu pijacy ojciec. Samookaleczenia, ryzykowne wypady, dwa kierunki studiow i wymagajaca praca w gazecie – zeby tylko nie byc w domu…
Teraz pracuje w korporacji. Od 14 lat nosze WRESZCIE aparaty sluchowe. Latwosc, z jaka uzywam angielskiego i pytania, czy bylam w UK (nie, nie bylam) sprawiaja mi frajde – udalo sie! Dlatego nie mam kompleksow 🙂
Cialo? slady po cieciach, cellulit na udach, 6kg wiecej po dwoch ciazach i 10 na plusie w ovbecnej – i wewnetrzny usmiech, ze po 12 dniach cwiczenia w 6.miesiacu 3.ciazy zrobilam szpagat.
Bo chciec to moc – wiem to, i dlatego nie mam (JUZ) kompleksow 🙂
Pozdrawiam!!!
Ps. jestem tez na spektrum autyzmu, jakby bylo malo. I dalej nie mam z tym kompleksow 🙂
A ile masz wzrostu? Bo ja mam 174 cm i od zawsze kompleksy, bo zawsze wszyscy niżsi
176 cm 😉
Dziękuję za ten post! Do mnie też docierało to latami. Kompleksy narastały jak góra lodowa. Ale na szczęście pojawił się wybraniec, co to mnie uratował i zaprowadził na psychoterapię, na której usłyszałam – czy ktoś pani kiedyś powiedział, że jest niewystarczająca? A nawet jeśli, to czy zdanie tych osób ma znaczenie dla pani życia? Otóż nie 😀 Moja psychika przez ostatni rok przeżywa renesans, mój chłopak jest największym wsparciem w mojej walce. Ale przy okazji doszłam też do innego wniosku – nie ze wszystkimi kompleksami muszę walczyć. Nie lubię swojego brzucha, co powoduje, że np. nie noszę bikini. I mimo, że mam zgrabny brzuch, to uświadomiłam sobie, że skoro go nie lubię to nie muszę go pokazywać. Mam prawo mieć takie widzimisię i nikomu nic do tego 😀 stroje jednoczęściowe rządzą! ❤️ Pozdrawiam serdecznie
Dla mnie wygląd od zawsze był i jest najważniejszy. Nie umiem inaczej. Pracuję jako modelka, to jedyne co potrafię i co mi się chce. Zawaliłam szkołę kilka lat temu, mam zaburzenia psychiczne i jedynie modeling i mój wygląd zapewniają mi jako takie życie i niezależność. Zawsze jechałam na tym koniu że mam fajne cycki, dupę i wykorzystywałam to do osiągania własnych celów. W gimnazjum lepsze oceny, później chwilowa praca… A potem modeling. Najgorsze jest to że są chwile gdzie czuję się taka zajebista a są chwile gdy czuję się jak gówno. Nie nadaję się do zadnej innej pracy bo po 1: mam problemy z kontaktem z ludźmi a po 2: w chyba zadnej pracy nikogo nie będzie obchodziło jak wyglądam no chyba że miała by ta praca polegać na dawaniu d*py. Czy jest mi z tym źle? Czasem tylko boję się że kiedyś ten modeling się skończy. Pojawią się zmarszczki, cycki obwisną. Wtedy nikt już nie będzie mnie podziwiał a z moim trudnym charakterem zostanę sama jak palec.
Uff, ja zawsze uważałam, ze jestem za szczupła i mam za długie nogi . W przekonaniu tym utwierdzały mnie komentarze niektórych koleżanek ( szczypiorek ). Od facetów nie słyszałam nic takiego. A jak tos powiedział mi, ze zazdrości mi sylwetki, to rozpoczynałam litanie o swojej niedowadze . To nic, ze jestem drobnej budowy: małe ręce ,naprawdę male stopy etc.( choć jestem wysoka) Musiałam przecież wpasować się do skali wyznaczonej przez IBM…Przez 40 lat swojego życia marzyłam o noszeniu sukienek ( 99 proc spodni jest na mnie za krótkich- znalezienie dobrych to mordęga) a wstydziłam się. Do momentu aż zdrowie poważnie dało mi się we znaki i było mi prawie wszystko jedno jak wyglądam.Teraz mam 44 lata i całe ostatnie lato przechodziłam w sukienkach. Spełniając w końcu życzenie mojego męża, który zawsze twierdził, ze jestem piękna. Okazało się , ze nikogo nie przestraszyłam a ruch uliczny nie stanął z przerażenia na mój widok…
Mój pierwszy komplement w życiu „ładna jesteś, ale decha”. Potem jeszcze pare złośliwości pod adresem mojego biustu i kolejne 15 lat kompleksów. A ja po prostu zawsze byłam szczupła, a za dzieciaka wręcz chuda, a biust miałam proporcjonalny.
Drugi kompleks – włosy, bo takie cienkie, tylko ja te cienkie włosy, których za to jest mnóstwo, zapuściłam do pasa i były na prawdę piękne.
Teraz już lubię siebie, choć oczywiście muszę to sobie czasem przypomnieć.
Ale tak na prawdę szczupłe ciało, niezły biust, proste włosy, duże oczy i usta, czego tu nie lubić
Tak jak piszesz, problemem nieobjętą to jak wyglądamy, a to ci mamy głowach.
Pięknego dnia
Marta
Niektóre moje kompleksy zwalczam (aparat ortodontyczny) a z niektórymi staram się żyć i idzie mi świetnie (mały biust). Wszystko zależy od odpowiedniego podejścia 🙂
Kiedyś sobie pomyślałam, że „muszę” znaleźć faceta, który będzie większy ode mnie 😀 (trochę na zasadzie akceptacji, jak z tym strojem jednoczęściowym opisanym przez Aleksandrę). I cudownie się stało, bo mój narzeczony jest nie tylko wyższy, ale i mocno zbudowany, więc przy nim wyglądam nieźle. Bo faktycznie jestem dość proporcjonalna, ale z lekką nadwagą. Sporo mięśni w ciele, ale wiadomo – brzuch, ramiona, plecy już bardziej otłuszczone niż kiedyś. Jestem spora. A piersi małe. Potrafiłam wiele łez wylać z tego powodu, nie mówiąc już o zaburzeniach odżywiania, które ciągną się za mną dalej.
I z jednej strony wiem, że ta samoakceptacja powinna wypływać z wewnątrz, ale i tak myślę, że Marcin pomaga mi naprawić tę relację z moim ciałem. Czasem potrafię spojrzeć na siebie jego oczami i zachwycić się kobiecością tych kształtów, uwypuklić też to, co jest ładne, czyli pupa, zarys mięśni, twarz, naturalne włosy, oczy. Nawet piersi potrafią być ładne. Nawet brzuch – miękki, kobiecy.
Biorę ten dar, mimo że przez 1,5 roku przerwy od związku starałam się nauczyć się miłości do siebie bez pomocy innych. Też już nie muszę nic nikomu udowadniać, być atrakcyjna na „rynku matrymonialnym” (oczywiście wg ogólnie pojętych kanonów piękna), jestem w domu.
Bardzo mi się podoba to, co wyżej napisała A.: „jestem u siebie i jest tu wiele pięknych, ważniejszych, spraw” <3
…Basiu, też byłam „Płaska” – w gimnazjum, na dodatek w tej paczce brał udział chłopak, w którym byłam zakochana, ojjj, przez długi czas to słowo kojarzyło mi się boleśnie. Fajnie, że mamy to za sobą 🙂
Bo #Ciało Bogini za nic się nie wini #
Basiu, świetny wpis, tak bardzo potrzebny większości z nas. Mogę spytać skąd wisiorek?
Od Ani Sudol 😉
W podstawówce byłam wyższa od innych, ale też szersza. W sumie teraz obiektywnie na to patrząc byłam proporcjonalna, ale wtedy koledzy się ze mnie wyśmiewali, bo nie byłam taka „ładna” jak inne koleżanki. Dodatkowo szło mi w nauce trochę lepiej niż innym i to potęgowało ataki. Najczęściej słyszałam, że jestem pasztetem. Utkwiło mi to na długie lata. I gdy nadszedł czas, że chłopcy zaczęli się mną interesować ja w to nie wierzyłam, myślałam, że to kolejny głupi żart jak zniszczyć Weronikę. Zakpiono tak sobie ze mnie w gimnazjum… bardzo słabe i raniące. Do dziś, gdy mąż mówi mi, że jestem piękna nie potrafię na to odpowiedzieć. Najczęściej milczę. Przestałam też chodzić do sklepów gdzie największy rozmiar to 40. Mam kilka sklepów plus size, gdzie ubrania są śliczne i sprawiają, że czuję się w nich dobrze.
To już nie pierwsza historia Dave na którą wpadłam, ale każda z nich jest tak prawdziwa, że aż trudno się nie wzruszyć. Każda z nas jest inna i właśnie w tej inności jest nasze piękno! Oby każda kobieta i każdy mężczyzna umieli odnaleźć w sobie piękno! Każdy jest wartościowy, na swój sposób 🙂
A ja nadal na etapie tych notatek i planów, czego to nie zmienię :/
Ja nadal mam kompleksy i chyba nawet jest ich więcej niż za małolata. Duży brzuch, który powstał po cesarce i za nic nie chce zniknąć. Szerokie biodra, które były wyśmiewane przez durnych chłopaków na ulicy. Itd. Czasem dochodzi do mojego rozumu tekst „olać to! Jaki w tym sens by się katować całe życie”. Cieżko sie wyzbyć tego co było tyle lat „pielęgnowane” przez obcych ludzi.
Basiu, jesteśmy rówieśniczkami i mamy bardzo podobną historie, tyle tylko, że moja nadal trwa. Moje piersi są moim kompleksem od lat (uważam, że są za małe, za mało jędrne itp., po prostu nie takie, jak bym chciała). Przez lata nie akceptowałam swojego ciała. Było ono dla mnie polem bitwy i bronią do „radzenia” sobie z emocjami. Przez kilkanaście lat chorowałam na anoreksję i bulimię, byłam z moim ciałem w relacji wojny. Zaowocowało to mnóstwem chorób – począwszy od dużych zaburzeń flory jelitowej, a skończywszy na tarczycy. Przede wszystkim jednak najbardziej chory był, i jest nadal, mój umysł. Jednak od kilku miesięcy bardzo mocno, świadomie i szczerze pracuję nad zmianą swoich przekonań, które mnie ograniczają.
Dziękuję za ten wpis. Jest dla mnie wspierający:)
Basia, dziękuję za twoją historię. Inspiruje! Dbam o siebie
od wielu lat rozumiem, że nie jest to łatwe zadanie))