Jakieś 15 lat temu wysiadłam z busa relacji Lublin-Warszawa pod hotelem Mariott, by dołączyć do Tomka, mojej ogromnej miłości, z którą dotąd tworzyłam dość trudny do zniesienia związek na odległość i by…zacząć zupełnie nowy rozdział w życiu.
Zamieszkałam w Warszawie! Wow! To było wtedy dla mnie naprawdę coś. Godzinami szwendałam się po mieście albo wsiadałam w byle jaki autobus, by przejechać się na całodniowym bilecie z jednego końcowego przystanku autobusowego na drugi i w ten sposób lepiej poznać Warszawę. Zakochałam się bez pamięci. I w swoim chłopaku, i w tym samodzielnym, niezależnym życiu, i w tym mieście. Byłam pełna zapału i wszystko dla mnie było ciekawe, pasjonujące. Z dnia na dzień z zagubionej dziewczynki, która wysiadła z busa z Lublina zmieniałam się w dosyć pewnie poruszającą się ulicami Warszawy dziewczynę, która coraz lepiej poznawała rozkład wszystkich autobusów (których było 10 razy więcej niż w Lublinie). Ale oprócz bycia fanką miejskiej komunikacji musiałam też jeszcze zacząć zarabiać jakieś pieniądze.
O tym jak zostałam baristką.
Dosyć szybko znalazłam swoją pierwszą pracę i w zasadzie to od tej pracy powinnam zacząć swoją dzisiejszą historię. Otóż swoje pierwsze pieniądze w Warszawie zaczęłam zarabiać w kawiarni. A dzień, w którym przekroczyłam próg wielkiego szklanego biurowca, w którym to przez 3 tygodnie miałam dosyć intensywne szkolenie, które miało ze mnie uczynić początkującą baristkę, był jednocześnie ostatnim dniem mojego życia, w którym nazwałam rozpuszczalną „lurę” kawą. Jako przyszła baristka czułam się coraz pewniej. Uwielbiałam moją pracę! A że moja kawiarnia mieściła się na lotnisku to o różnych dzikich godzinach wskakiwałam na rower i mknęłam pustymi ulicami Warszawy na Okęcie, by od 4:00 być gotową na zaparzanie idealnego espresso. Do dziś pamiętam ile sekund powinno się je parzyć, jak rozpoznać czy było parzone zbyt długo czy też zbyt krótko i jak powinna wyglądać idealna „crema”. Takich rzeczy się nie zapomina. Są jak jazda na rowerze 🙂
Tutaj możesz zobaczyć instrukcję JAK ZAPARZYĆ IDEALNE ESPRESSO.
Wtedy musiałam sama kawę mielić, ubijać takim przyciskiem odpowiednią jej ilość z odpowiednią siłą. Wszystko było wymierzone i wyważone. Pełne skupienie. Byłam w tym naprawdę dobra. Ba! Potrafiłam robić nawet serca z pianki mleka na latte! To był fajny okres w moim życiu. Czas, w którym pokochałam prawdziwą kawę i kawiarnie.
Klimat kawiarni.
I choć minęły lata to wciąż uważam, że mało jest tak przyjemnych rzeczy w codziennym zabieganiu jak myśl, że „może napiłabym się kawy?” i chwilę później wstąpienie do ulubionej kawiarni wklejonej gdzieś między dwie ruchliwe ulice. Do kawiarni, w której tak intensywnie pachnie świeżo mieloną i parzoną kawą i ciastami, które zawsze tak bosko wyglądają za tą szklaną witrynką, i przy których nasza dieta idzie w cholerę. W której mieszają się dźwięki sączącej się, delikatnej muzyki, gwaru (choć na swój sposób dyskretnego) i stukających po klawiaturach palców. Wiesz, że na YouTube można znaleźć kilkugodzinne nagrania kawiarnianych dźwięków i że są tacy, którym te nagrania pomagają się skupić w pracy, kiedy akurat w tej kawiarni być nie mogą? 🙂 Ja się im naprawdę nie dziwię! Sama jestem największą fanką pracy przy kawiarnianym stoliku. Zwłaszcza jeśli jest się freelancerem, który do tego, by pracować i zarabiać potrzebuje tylko laptopa i swojej głowy.
Co jeśli nie kawiarnia? Mój sposób na kawę w domu.
No tak, ale umówmy się. Kawiarnia to nie zawsze jest idealne i jedyne wyjście. Raz, że takie kawki na mieście są druzgocące dla domowego budżetu, a jeśli ktoś tak jak ja uwielbia oszczędzać i zazwyczaj zbiera na jakieś Wielkie Rzeczy, to na liście niepotrzebnych wydatków pierwszą pozycją, którą skreśla są właśnie te super przyjemne kawki na mieście. No trudno, priorytety.
Dwa – dla mnie, mieszkającej na wsi, wyjazd do Warszawy, by sobie, powiedzmy, popracować w kawiarni to jest po prostu wyprawa. I mimo super połączenia ze stolicą (mam pod domem pociąg), to jednak zanim dojadę, dojdę, usiądę, to zaraz muszę wracać, co by zdążyć dzieci ze szkoły odebrać. Czasem ta chwila przyjemności mi się po prostu nie opłaca.
Trzy – aktualnie bycie w kawiarni, mimo ogromnej za nimi tęsknoty jest po prostu niemożliwe. Mam nadzieję, że będziemy je oblegać tłumnie, gdy ten wirusowy czas się skończy i pozwolimy podnieść się tym wszystkim małym i średnim biznesom. Bez naszego udziału sobie nie poradzą 🙁
Tymczasem ja w zaciszu domowym robię sobie swój własny, kawiarniany klimat. I bardzo mi się on podoba.
Opowiem ci jaki ekspres do kawy sprawdza się w moim domu.
Zanim jednak zabiorę Cię do mojej kuchni i do mojego biura na antresoli, opowiem kilka słów o ekspresie, który już kiedyś na blogu polecałam i o kawie, którą robi.
TUTAJ PRZECZYTASZ WPIS: „TO CO? MOŻE JA KAWĘ ZROBIĘ? PLUS PRZEPIS NA PYSZNE TIRAMISU”
Ekspres De’Longhi ElettaCappuccino Top jest z nami od pół roku. Przez te pół roku zrobił jakieś tysiąc kaw. Policzyłam to dosyć szybko, bo ja i Tomek pijemy po dwie kawy dziennie plus kawy dla gości, których w naszym domu zawsze jest dosyć dużo 🙂 Jednak nawet gdybym nie policzyła tego sama – pomógłby mi w tym ekspres, który ma funkcję liczenia zaparzonych przez nas kaw i w każdej chwili możemy wyświetlić sobie te informacje na ekranie. Tak czy siak po zrobieniu tych niemal tysiąca filiżanek kaw, mogę o ekspresie De’Longhi napisać nieco więcej. Oto lista jego według mnie największych zalet, które mnie do niego skutecznie przekonują:
– po pierwsze jest ładny. Naprawdę ładny. A niestety jestem z tych, którzy najpierw wybiorą użytkową rzecz ładną, a potem będą doszukiwać się w niej równie pozytywnych funkcji. W przypadku tego ekspresu (na szczęście!)
i funkcjonalność i uroda idą ze sobą w parze (czego nie mogę na przykład powiedzieć o mojej białej w różowe motylki maszynie do szycia). Ekspres jest naprawdę piękny, minimalistyczny i pasuje mi do mojej kuchni idealnie.
– po drugie robi naprawdę doskonałą kawę, a byłam sceptyczna, bo przyzwyczaiłam się do kawy ze starego ekspresu. Ekspres De’Longhi jest lepszy w stosunku do poprzedniego jeśli chodzi o wszelkie kawy mleczne. Jest specjalistą od cappuccino, o czym świadczy nawet jego nazwa. Słusznie.
– po trzecie dużo łatwiej niż w przypadku poprzedniego ekspresu utrzymuje się przy nim porządek. Zmielona i zużyta kawa wypada do pojemnika w postaci takich zbitych kapsułek i żaden okruch nie wydostaje się na zewnątrz. Pojemnik na skropliny i pojemnik na zmieloną kawę wysuwają się wygodnie od frontu. Aparat zaparzający łatwo się czyści pod bieżącą wodą.
– po czwarte ekspres jest naprawdę banalny w swojej obsłudze, o czym niech świadczy fakt, że niemal od początku jego obecności w naszym domu poranną kawę robią nam nasze dzieciaki. Nie mają problemu z dolewaniem do niego wody, opróżniania pojemnika na skropliny czy podpięcia pojemnika na mleko
– pojemnik na mleko – no właśnie. Po piąte zatem, to co jest dla mnie mega ważne. Czasem mam ochotę na kawę mleczną. Wtedy wypinam z ekspresu dyszę do gorącej wody i podpinam pojemnik z mlekiem (dwa kliknięcia). To jest bardzo, bardzo wygodna rzecz, bo w poprzednim ekspresie nie było karafki na mleko tylko rurka, a więc mleko dostawało się do wnętrza ekspresu, co uniemożliwiało dokładne jego wyczyszczenie.
– po szóste gadżet, który mi się podoba czyli tacka do podgrzewania szklanek czy filiżanek. To taka szczypta luksusu 🙂
Moja domowa kawiarnia.
Kawa z ekspresu, pachnąca, gorąca, z dobrych, świeżo zmielonych ziaren to jest mój luksus. Luksus, który serwuję sobie od lat, dwa razy dziennie. Pierwszy raz rano. Od niej zaczynam dzień. Woda, śniadanie – to wszystko dzieje się później. Najpierw kawa. Czarna, bez cukru, gorąca, wypijana jeszcze w pościeli albo w kuchni, przy lodówce. Ten sam rytuał od lat. Uwielbiam się tak budzić i choć wiele razy próbowałam porzucić kawowe poranki i zmuszałam się do zielonej herbaty czy też innych wrzątków, to nie wyszło. Kawa to kawa. Tę grzeszną przyjemność sobie zostawię.
Drugi rytuał jest po południu. Około 13-14 zaczyna się w głowie pojawiać myśl o kawie numer dwa. Gdy Tomek jest w domu zawsze pijemy ją razem. To nasza chwila przerwy. Gdy jestem sama tak czy siak ją zaparzam. Jeszcze bardziej lubię chyba tę popołudniową kawę od tej porannej. Lubię pić ja w moim biurze, które na potrzeby tego wpisu miałam jakoś ładnie wystylizować. Miałam nazrywać jakiś wiosennych, kwitnących gałązek, może jakiś ładnych przedmiotów poszukać, trochę rzeczy z tego biurka usunąć. Usiadłam, zaczęłam myśleć co by tu zrobić i jak posprzątać, po czym wzięłam aparat i po prostu zaczęłam robić zdjęcia. Bo przecież to biurko to cała ja.
Z dziesiątkami książek, które czytam wszystkie naraz, z dzbankiem z wodą, imbirem, cytryną i kubkiem z napisem „December”, który choć zimowy to jest na wodę ulubiony. Z kilkunastoma notesami, każdym na inne myśli. Jeden ważniejszy od drugiego i bez żadnego sobie nie wyobrażam tego biurka. Jeden na zapisywanie wydatków i planowanie domowego budżetu. Drugi na cytaty i mądre słowa z przeczytanych książek. Trzeci na fit przepisy, które wdrażam w życie, gdy pojem za dużo makaronu. Czwarty na przepisy zwykłe czyli tzw. esencję mojej kuchni. Piąty to pamiętnik taki, w którym raz na jakiś czas muszę spisać swoje słowa i myśli, bo inaczej nie zasnę. I ze trzy brudnopisy jeszcze, bo przecież ja na komputerze pisać nie umiem, ja na nim tylko przepisuję teksty z zeszytów. Są też dwa słoiki z kredkami, długopisami wszelkimi i ołówkami, kosmetyczka z wszystkim co się przyda do próby okiełznania paznokci i fiszki do francuskiego, gdyby mnie na naukę nagła ochota naszła. No i kawa. Popołudniowa, dobra i pachnąca czarna kawa wypijana w wygodnym fotelu przy wielkim oknie z widokiem na przejeżdżające pociągi. Lubię to miejsce w moim domu chyba najbardziej. Bo jest moje, a ja bardzo, ale to bardzo potrzebuję mieć swoją przestrzeń, która pomieści moje wszystkie notesy, kable, kredki i myśli.
Miło jest, choć w domu. Nie szkodzi. Przecież po to tworzyłam ten dom, by się w nim móc teraz zaszyć, pracować, spędzać czas z rodziną i czuć się po prostu bezpiecznie. Sporo pracy kosztowało mnie i mojego męża zbudowanie tej bazy i tego, by cała moja rodzina czuła się tu ze sobą dobrze.
Jest miejsce i na domową edukację, i na miejsce do pracy, i na kąty do odpoczynku, i na domową kawiarnię, i na przestrzeń dla każdego. Dobrze to sobie wymyśliliśmy 🙂
20 komentarzy
Pięknie u Ciebie na „open space”;)
Z każdym dniem mocniej marzę,że i ja kiedyś doczekam się tylko mojego kata:) bo odkąd pamiętam, przestrzenią muszę się dzielić. Podejrzewam,że utone w wyborach: biurka, koloru ścian, fotela obrotowego i właściwych, produkujących tlen kwiatów i dobranych odpowiednio doniczek. Fajny masz ten kącik do pracy, szczególnie te szklana ścianę podziwiam z zachwytem. Czy masz pod ręką także płyn do czyszczenia o ściereczkę? Ja bym miala;)
Nie mam 🙂 małe łapki nie brudzą szyby, nie ma narazie czego czyścić
Piękne biurko, relaksujący artykuł! Pozdrawiam serdecznie!
No właśnie, a czy teraz w okresie kwarantanny, nie żałujesz jednak decyzji o sprzedaży swojego azylu? Takiego właśnie dopasowanego do was? Osobiście, gdy rano wstaję dziękuję sobie, że kilka lat temu udało mi znaleźć swój azyl, gdzie mogę wyjść z ciasnych 4 ścian, nawet pogrzać się na słońcu czy pogrzebać w ziemi.
Teraz doceniam to, że możemy wyjść na spacer i mam tu święty spokój, ale ta wieś to nie jest nasze miejsce.
Póki co dezycja o sprzedaży jest aktualna ale plany się tak szybko zmieniają, ze nic już nie jest na 100 %
ja jednak wierze w to, ze w każdym miejscu uda mi się zbudować dom, w którym będę się czuła tak jak tutaj. Byle by rodzina była w komplecie
Cześć! Moja historia jest troszkę podobna,też zaczynałam życie w wielkim mieście Warszawa, prawie 10lat temu od pracy w kawiarni… najśmieszniejsze było to,że ja wtedy nawet nie lubiłam zapachu kawy xd a od pierwszej wypitej świeżo przygotowanej cappuccino pokochałam ten smak, zapach świeżo mielonych ziaren i cały rytuał. To były 3 wspaniałe lata,śmiechu za barem,wielu ciężkich przepracowanych godzin i fajnych ludzi wokół 😉 miłość do kawy pozostała ❤️ Dziękuje,że mi o tym przypomniałaś tym wpisem 😉
ps. serduszka na kawie nadal robię 😉
Wiesz, że ja mam momenty, w których z chęcią wróciłabym do tej pracy jest coś magicznego w robieniu tych serduszek ☺️
Mamy go i uwielbiamy!:-) Podpisuję się pod wszystkimi zaletami o których wspomniałas! A historia z Delonghi Eletta Cappuccino jest taka, że w zeszłym roku podczas romantycznego wypadu do Neapolu z mężem, wypiliśmy w malutkim butikowym hotelu PRZE-pyszną kawę do śniadania (zamowilismy flat white). Była tak dobra, że poprosiłam męża żeby zapytał w recepcji co to za ekspres:-) I jak sie dowiedzieliśmy postanowiliśmy taki zakupić po powrocie! Teraz w czasie kwarantanny jest moją namiastką „luksusu” ;-)))) pozdrawiam
To dobra recenzja i piękna historia ❤️
a co z poprzednim ekspresem, również reklamowanym przez Ciebie i Tomka swego czasu? Zepsuł się?
To jest dokładnie ten sam ekspres 🙂
Basiu a ile milionów monet ten ekspress kosztuje ? Pozdrawiam serdecznie i miłego słonecznego dnia życzę
Zosiu ok. 2600 zł
A jaką kawe sypiesz do ekspresu? Jaką polecasz, nie znalazłam nigdzie takiej informacji?
Teraz mam ziarenka od DeLonghi Classic espresso, ale najbardziej na świecie lubię złotą lavazzę ☺️
Basiu, pójdę z tego wszystkiego zaparzyć sobie kawki ❤
Ja tez mialam w swoim zyciu baristyczny epizod. Nawet certyfikat gdzeis mam 🙂 I chociaz to bylo 10 lat temu, do dzisiaj kawy nie pije.
Uwielbiam Twoje wpisy. Mają na mnie wręcz terapeutyczny wpływ. Kiedy mam wrażenie, że życie komplikuje się dookoła i wzbiera w problemy to przychodzi Twój wpis, który pokazuje co jest ważne. Czytając wpis i oglądając zdjęcia zabrakło mi tylko tej wypitej kawy, w Twoim towarzystwie.
Przesyłam podziękowania i pozdrowienia z warszawskiego Żoliborza 🙂
Basiu, fantastyczny wpis i przepiękne zdjęcia! Nieustannie zachwycam się antresolą, piękna ♥️ Mogłabyś zdradzić skąd są filiżanki?
Dziękuję, filiżanki są z Ikea i od DeLonghi