Kocham podróżować! Nieważne czy lecę kilka godzin do egzotycznego kraju czy wsiadam w pociąg do Zamościa.
Odkrywam nowe miejsca, odkrywam stare na nowo, zmieniam perspektywę, łapię dystans i cały ogrom nowych doświadczeń. Nosi mnie! Tak sobie myślę, że dostałam ogromny dar, który pozwala mi cieszyć się tym, że mogę być w Rzymie choć przez jeden dzień, w Warszawie choć przez kilka godzin, że mam możliwości, chęci, i że nie szukam ograniczeń. Nie narzekam, że za krótko, że nie mam ze sobą wystarczającej ilości rzeczy. Wsiadam w pociąg i jadę. Świat czeka.
Pamiętasz, gdy pisałam ci o minimalizmie w podróży? Opowiedziałam ci o tym jak się pakuję, jakie miejsca zwiedzam, jaką jestem turystką, jak dostosowuję się do zmieniających się nieustannie okoliczności, tak by podróż była dla mnie przyjemnością. Dziś chciałabym napisać ci co sądzę o pamiątkach z podróży i pokazać ci co ja lubię sobie przywozić w walizce z różnych zakątków świata.
Muszę przyznać, że mam lekką awersję do kupowania sobie jakiejkolwiek pamiątki, byleby tylko z pustymi rękami do domu nie wrócić. Nie dla mnie wiszące na ścianach maski, sombrero, obrazy. Zwłaszcza, że najpierw trzeba przedrzeć się przez morze wylewającej się zza każdego rogu chińszczyzny. Owszem miło jest mieć przedmioty, które kojarzą nam się z danym miejscem, chwilą, emocjami. Świetnie, gdy za każdym razem, gdy na nie patrzymy i ich dotykamy, przypominamy sobie pamiętny wieczór na plaży czy popołudnie między średniowiecznymi kamieniczkami. Fajnie jest też coś kolekcjonować. Wiem, że może to sprawić ogrom przyjemności. I te emocje, gdy uda się zdobyć kolejny okaz czegoś. Jako dziecko uwielbiałam zbierać różne rzeczy. Dziś mój starszy syn robi dokładnie to samo. Aktualnie na tapecie stikeez z Lidla. Nie spocznie póki nie zdobędzie ostatniego egzemplarza.
Mam kolegę, który z każdej podróży przywozi sobie figurkę żółwia. Doprawdy nie wiem jak je znajduje, ale stoją w jego mieszkaniu na podłodze i jest ich naprawdę dużo. Moja mama zbiera anioły. Kupuje je za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdża, potem zawiesza na ścianie w kuchni. W tej samej kuchni stoi lodówka, którą chwilami ciężko otworzyć, gdyż wisi na niej jakieś 10 kilo magnesów z całego świata. Należą do mojego taty, który nie podróżuje, ale dostaje je od znajomych i przyjaciół, w myśl zasady „pomyśl o mnie czule w podróży i przywieź magnes” 😀
Moja kuzynka z każdej podróży przywozi niewielki kamień, który podpisuje nazwą miejsca i datą, a następnie wrzuca go do wielkiego słoja. Mam też takich znajomych, którzy przywożą sobie ubrania. To są ich pamiątki. Chodzą na zakupy do galerii albo jadą po prostu na wyprzedaże. Cały dzień w galerii – no co kto lubi 🙂
Co jednak począć, gdy tak jak mnie nie jarają cię ani zakupy, ani kolekcjonowanie czegokolwiek?
ZDJĘCIA
Jestem totalnym freakiem, jeśli chodzi o robienie zdjęć, zwłaszcza w podróży. Jeśli do tego dorzucę wszystko co uda mi się uwiecznić swoim smartfonem – mam z tego pokaźną kronikę. Wciąż więcej mam zdjęć w folderach komputera niż w albumach, ale wracam do nich bardzo, bardzo często. Fotografuję nasze miny, umorusane buzie naszych dzieci, emocje, zamyślonego kelnera i babcie siedzące na ławeczce w Cinque Terre. Żar lejący się z nieba i oczekiwanie na spóźniony pociąg. Obrazami tworzę historię, którą później bez problemu odtwarzam. Wyleczyłam się z robienia tysiąca zdjęć podczas jednego wyjazdu. Wybieranie tych najładniejszych po powrocie do domu było bardzo czasochłonne. A przecież chodzi o to, żeby zdjęcia były każde, a nie tylko najładniejsze, dlatego coraz częściej daję aparat Michałowi, tak by złapał kadry ze swojej dziecięcej perspektywy. Nie chodzi też o to przecież, by spędzić cały wyjazd z obiektywem przy oku. Zminimalizowałam ilość zdjęć, ale dalej uważam, że to najlepsza, najpiękniejsza i najcenniejsza pamiątka, jaką przywożę.
JEDZENIE
Wiem, że mówię o nim strasznie dużo, ale ja naprawdę kocham jeść. Wiesz kiedy jestem naprawdę sfrustrowana? Kiedy szukam restauracji w nieznanym mi miejscu i w końcu dostaję niesmaczny obiad. Nauczona na błędach przygotowuję się przed wyjazdem , zapisuję polecane knajpy, a potem układam plan zwiedzania tak, by stały się głównym celem podróży 🙂
Makaron na Trastevre w Rzymie albo ten w Tapaście w Poznaniu.
Najlepsza pizza w chorwackim Zadarze.
Najlepsze w życiu krokiety z barszczem czerwonym gdzieś pod Sandomierzem.
Najpyszniejsze tiramisu w Wenecji.
Najlepsze cafe au lait, chrupiąca bagietka, którą zanurzałam w creme fraiche w paryskim Montrouge.
Najlepsza kanapka z szarpaną wieprzowiną gdzieś na jednym z londyńskim targów.
Najlepsze w życiu fish and chips zawijane w gazetę z angielskiego Stratford-upon-Avon.
Najlepsza pieczona ryba w Maladze z pietruszkową oliwą.
Wymieniać dalej? Jedzenie – moja miłość, nieodłączny element każdej podróży, najsmaczniejsza pamiątka.
Czasami przywozimy jedzenie do domu. Gdy wiemy, że kupujemy coś extra, coś co tylko tam tak smakuje.
Tak było kiedy szukaliśmy domowego, stołowego wina podczas naszej ostatniej podróży kamperem po Toskanii. Tomek znalazł je ostatniego dnia podróży. Właścicielka winnicy nalała nam je w nasze puste butelki po wodzie. Pyszne wino umiliło nam kilka sąsiedzkich, integracyjnych wieczorów 🙂
Butelkę przywieźliśmy sobie z Chorwacji. Choć chorwackie wino nas jakoś specjalnie nie zachwyciło, to fakt, że kupowaliśmy je w skleconym z dykty sklepiku, gdzieś na końcu wsi sprawiło, że nabrało egzotyki. Prawdopodobnie to odpowiednik naszego Jabłuszka Sandomierskiego 🙂
Z chorwackiej wyspy Pag, na której byliśmy uwięzieni przez 3 dni, i na której pasie się setki owiec, które cały boży dzień zajadają się ziołami, przywieźliśmy paski sir, czyli przepyszny kawałek sera wytwarzany z mleka tychże owiec.
Nie znajdziesz go nigdzie indziej, tylko na Pagu.
W Londynie kupiliśmy okropnie słodkie fudge, czyli odpowiednik naszych krówek.
W Dubaju migdały, pistacje, chałwę i soczyste mango, z którego po powrocie zrobiłam pyszne mango lassi. Na targu, na którym od zapachu przypraw bolała głowa – torebkę aromatycznej, pachnącej do dziś herbaty.
Kiedy zdarza mi się być u Tomka w Norwegii zbieram pod domem jagody i dzikie, leśne maliny, a potem piekę najzwyklejsze kruche ciasto. To nasza pamiątka.
Na kempingu w Chorwacji oskubałam nieco rosnące tam żywopłoty. Rozmaryn i listki laurowe były boskim dodatkiem do pomidorowej przez okrągły rok 🙂
DZIECIĘCE SKARBY
Uczymy nasze dzieci, że w podróżowaniu nie chodzi o to, żeby kupować świetlne miecze i maskotki. Z różnym skutkiem, bo to w końcu tylko dzieci. Aktualnie mamy układ, że za swoje nazbierane pieniądze mogą kupować chińskie cuda, o jakich tylko zamarzą. Ja niespełniony biolog, człowiek lasu i torfowisk, udzielam im w podróży lekcji przyrody. Pokazuję drzewa cytrynowe, rośliny, których u nas nie ma. Zawsze mamy ze sobą pudełko, do którego chłopcy zbierają swoje skarby: dziwne szyszki, kamyki, kapsle, korki, piórka i patyki wyrzucone na brzeg morza.
Z Białowieży przywieźli pudło krzemieni, które trzymają na wypadek dużej awarii prądu. Michał twierdzi, że za pomocą krzemieni rozpalimy ognisko. Marcin wierzy, że te krzemienie leżały tam w czasów dinozaurów.
ROŚLINY
Moja ciocia Ala zapytana ostatnio przeze mnie, co kiełkuje w skrzynce na jej balkonie oświadczyła, że to, co wyleciało z szyszki przywiezionej z Włoch. To w mojej rodzinie normalne. U mojej babci w salonie do dziś rosną wielkie palmy, owocujące cytryny, awokado. To robota moich braci ciotecznych, którzy również przemycali różne nasiona i szyszki.
Kiedy byliśmy w Chorwacji wichura zniszczyła wiele roślin. Liść opuncji leżał na chodniku. Wzięłam go sobie, włożyłam do pudełka wypełnionego kamieniami z plaży i wodą i przywiozłam do Polski. Początkowo się obraziła. Zrzuciła wszystkie kolce i dwa młode listki. Przezimowała, zobaczyła, że jej będzie u mnie dobrze i w podziękowaniu wypuściła nowe listki. Moi sąsiedzi posadzili przed domem żołędzia znalezionego w parku w Londynie. Dziś londyński dąb w ich ogrodzie ma 14 lat 🙂
DZIWNE RZECZY
Czasami przywozimy też różne dziwne rzeczy, których nie mogę zaklasyfikować do żadnej grupy. Na przykład wyrzucone na śmietnik starusieńkie okiennice znalezione w Zadarze. Zapytajcie w wolnej chwili mojego męża co zamierza z nimi zrobić. Ja nawet nie wiem czy to jest legalne…
Tak wyglądają nasze pamiątki.
Jakie są twoje?
Co lubisz ze sobą przywozić?
Może coś kolekcjonujesz?
Opowiedz mi o tym w komentarzu.
13 komentarzy
Zdjęcia i przyprawy! Zdjęcia zawsze robimy przez całą podróż, a lokalne specjały kupujemy zwykle ostatniego dnia 🙂 Najlepsze zakupy tego typu zrobiliśmy na targu w Bangkoku, na którym kupują miejscowi. Wyszliśmy z niego obładowani siatami, wypełnionymi pęczkami trawy cytrynowej, świeżych liści limonki, paczuszkami różnych gatunków chilli, butelkami sosów rybnych, ostrygowych, itd. Wszystko kosztowało grosze 🙂 Mówię Ci, Basiu, to były zakupy życia! I dzięki tym przyprawom wspominaliśmy naszą podróż dopóki nie wyczerpały się ostatnie zapasy ekstremalnie ostrych tajskich papryczek 😉
Basia ten wpis przeniósł mnie w całkiem inny wymiar. Sentymentalny 🙂 mam tak samo nie lubię oczywistych rozwiązań więc i u nas w bagażniku znajdowały się dziecięce skarby wyrzucone przez Adriatyk, ogromne szyszki które przewiązane sznurkiem służyły za dekoracje na choince, jest też lokalny przysmak bo zdecydowanie jestem kolekcjonerem smaków 🙂 mam też słabość do szkła, porcelany i używanych drobiazgów. Dzięki za to przeniesienie się z Tobą i w czasie i w przestrzeni.
Mój zestaw pamiątek z podróży jest prawie identyczny. Prawie, bo ja jeszcze przywożę książki. Kupione najchętniej na pchlim targu, często z dedykacją, datą, odręczną notatką. Co z tego, że nie znam flamandzkiego, ale książkę z targu staroci w Brukseli mam. Hiszpańskim też nie władam, ale album o sztuce cieszy moje oczy w polskie zimowe wieczory. Jak z Anglii, to tylko ksiażki o ogrodach, parkach. Uwielbiam je przeglądać.
A kiedy jadę w Polskę, kupuję mapy miejsc, które odwiedzam. Odręcznie zaznaczam miejsca, które mi się podobały, trasy rowerowe, które przejechałam, punkty widokowe itp. Zapisuję uwagi, robię notatki. Takie mapy to świetna sprawa, bo są bardzo szczegółowe. Wiele razy udało mi się zobaczyć taką okolicę, o której milczy nawet internet, a papierowa mapa pokazuje.
Basia, przyjemny przed-wakacyjny wpis. Fajnie się czyta.
Z Kos przywiezlismy troche piasku, szyszki i muszle. Zamknelismy to w sloiczku razem z tandetnym, bazarowym magnesikiem w ksztalcie wyspy. Z Sycylii obsydian z rejsu po Wyspach Liparyjskich, tez jakies muszle, duzy drewniany spinacz wyrzucony na brzeg morza i korek od najsmaczniejszego wina jakie udalo nam sie tam wypic. To rowniez zamknelismy w sloiczku. Przywozimy tez np bilety wstepu do muzeow czy paragony wydrukowane w obcych jezykach, ktore doklejamy w albumie do zdjec z danego miejsca. Fajnie czasem zerknac na te „skarby” i przypomniec sobie urlopowe momenty.
Najlepsze pamiątki z podróży to te, które możemy zjeść! 🙂 Od kilku lat sama przywożę dużo jedzenia z różnych wypraw dla najbliższych, ale i moja rodzina ma „prikaz” by nie wydawać pieniędzy na obrazki, breloczki czy magnesy tylko właśnie na jedzenie.
Z Chorwacji zawsze przywozimy domową oliwę z oliwek i wino – to pędzone w piwnicy, przelewane do plastikowych butelek. Ma to swój urok! Choć w większości są to słodkie wina, a ja bardziej wytrawna jestem, to nie przeszkadza mi, by delektować się nimi i… obdarować swoich przyjaciół 🙂
Ach te podróże, fajne są <3
Tomek i okiennice <3
Basia, szacun dla Męża 😀
Okiennice wymiatają!!! 🙂
Ja tradycyjnie przywożę przyprawy, regionalne kosmetyki, w ogóle lubię kupować „ichnie” słodycze czy artykuły codzienne by przez chwile poczuć się znów „tam”.
Kiedyś też kupowałam jakieś kolorowe czasopismo w danym kraju typu „PARTY-SZOŁ” z lokalnymi celebrytkami czy tymi światowymi po fińsku np. 🙂
Przyprawy, bakalie, makarony, kamienie, szyszki, ususzone kwiaty – TAAAK! 🙂
Jest też jedna pamiątka, o której zawsze marzyłam i myślę, że fajnie wygląda na półce wśród ramek do zdjęć i wazonu z kwiatami – mini (no taka średnia wysokość nawet) Wieża Eiffla 🙂
Świetne pamiątki z podróży – nie przejmuj się okiennicami – jak się nie przydadzą – wystawcie je na portalu – ja bym bez wahania takie kupiła! 🙂
A mnie moja trzyletnia córka uczy, że najważniejsze jest tu i teraz, a nie kolekcjonowanie pamiątek. Nazbierałyśmy na jednej plaży małe muszelki i kawałek większej, na drugiej dwa duże kamyki – jeden czarny, drugi biały, gdzieś tam wyrzucony przez morze patyczek oraz kawałek drewienka z dziurkami korników i kawałek skorupki jeżowca, a na jeszcze innej różowe kamyczki, które ją zachwyciły. Ja bym to wszystko przywiozła do domu (mimo ograniczeń bagażu podręcznego), a ona po prostu jak gdyby nic wykorzystywała do zabaw. Ostatecznie ze skarbów zostały może ze 2 maleńkie muszelki, 3 kamyczki i patyczek (reszta zginęła w piasku w trakcie zabaw).
Basiu u nas z krzemieniami to samo. Adaś wierzy, że były tam od czasów dinozaurów i nikt przed nim ich nie odkopał. Co ciekawe nie są z Białowieży, a z przedszkolnej piaskownicy, ale teraz odwiedza wszystkie piaskownice wierząc, że znajdzie kolejne. I co ja mam zrobić?
Mamy też wielkie pudło różnorodnych muszelek z Chorwacji.
Jedzenie, to chyba też klu naszych podróży.
Świetny wpis. Ja uważam, że jednymi z najpiękniejszych pamiątek z wakacji, z każdej podróży czy wycieczki, są po prostu zdjęcia 🙂
Ja zbieram domki ceramiczne ze wszyskich miejsc, w których byłam. Kolekcja zrobiła się całkiem pokaźna – 70! I jest z tego małe miasteczko. Twój post świetnie się czytało!