Bardzo długo ten wpis kiełkował w mojej głowie. Wciąż dopisywałam kolejne akapity jednocześnie bojąc się go puścić w świat. Dlaczego się bałam?
Bałam się, że spłycę ten ważny i intymny temat, jakim jest terapia u psychoterapeuty.
Bałam się, że nie potraktuję go jak należy, że z każdego wersu będzie przebijać moja bardzo subiektywna opinia, która przecież nie będzie pasowała każdemu.
Wreszcie wciąż zastanawiałam się jak „ugryźć” ten temat zachowując intymne szczegóły dla siebie i jednocześnie przedstawić tę historię tak, by stała się być może motywacją do działania i inspiracją.
Myślę, że nie wyczerpię tematu terapii, ale mam ogromną nadzieję, że choć odrobinę go oswoję.
Ostatecznie do napisania tego posta zmotywował mnie pamiętny live na instagramie, podczas którego rozpoczęłam rozmowy o terapii i odpowiadałam na pytania czytelników z nadesłanych wcześniej formularzy.
Wow! Ależ to była transmisja! Prawie 3500 tysiąca kobiet i mężczyzn oglądało mój 1,5 godzinny monolog a następnego dnia zapchało mi skrzynkę z wiadomościami, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć 🙂
To pokazało mi jak bardzo ważny to jest temat, choć z reguły również niewygodny. Łatwiej się pokazuje piękne sweet focie i zdjęcia pysznego jedzenia niż rozmawia o czymś tak delikatnym jak terapia. Życie nie składa się jednak z samych sweet foci i szczęścia. Czasem o to szczęście trzeba zawalczyć i sporo się nad nim napracować. Mnie to spotkało.
Jeśli obserwujesz mnie i moje działania w sieci, na pewno widzisz zmianę, która we mnie zaszła na przestrzeni kilku ostatnich lat. Początkiem tej zmiany była właśnie terapia i rozmowy z doskonałym terapeutą.
Dziś opowiem Ci moją historię.
Dziś porozmawiajmy o terapii.
DLACZEGO TERAPIA?
Powody pójścia na terapię każdy może mieć inne. Każdy też ma zupełnie inną wrażliwość, inaczej funkcjonuje i odbiera świat.
Są ludzie, którzy radzą sobie sami i to całkiem nieźle z największymi nawet problemami.
Są też tacy, którzy żyją złudzeniami, zakładają maski, twierdzą, że co ich nie zabije to ich wzmocni, ale często rozsypują się na drobne kawałeczki w najmniej oczekiwanym momencie.
Czasami powody pójścia na terapię są tak bardzo oczywiste. Ktoś się rozwiódł, został porzucony, stracił dziecko, jest dzieckiem alkoholików lub był bardzo krzywdzony w dzieciństwie. Wtedy nawet gdy do końca nie wiemy na czym polega terapia, czujemy że zrobiłaby dobrze tej osobie.
Czasem te powody jednak nie są tak jaskrawe. Żyjesz trochę złudzeniami, trochę sama sobie powtarzasz, że dasz radę. No kto jak nie Ty!? Nie dajesz sobie prawa do narzekania, bo trzeba wyciskać życie jak cytrynę. Głupio Ci przed samą sobą, że przychodzą do Ciebie takie dni, kiedy nie masz siły podnieść się z łóżka. Wszyscy twierdzą, że Twój smutek to fanaberia. W końcu masz wszystko! Ludzie mają gorzej – halo?! Jakżebyś mogła myśleć inaczej? Dorzucasz sobie więcej zadań, więcej zobowiązań, by udowodnić swoją wartość i to, że oczywiście ze wszystkim dasz sobie radę. I niby nie ma nic złego w tym, że się chce w życiu dużo robić. Problem pojawia się wtedy, kiedy czujesz się nieustannie niewystarczająco dobra, fajna, pracowita, kreatywna, zorganizowana, jakaś… Cały świat Cię chwali, ale u Ciebie ciągle coś. W końcu na koniec dnia punktowanie siebie samej przychodzi Ci najłatwiej.
Wiem też, że problem pojawia się wtedy, gdy czujesz, że to co się z Tobą dzieje to nie jest ani zimowy dół, ani jesienna chandra, ani wiosenne przesilenie. Że funkcjonujesz wciąż w tym samym modelu, z tymi samymi przekonaniami, zasadami wpojonymi przez rodziców, a one sprawiają, że już dłużej nie możesz dawać rady. No i albo się wtedy rozsypujesz albo nie.
Ja się rozsypałam.
To było tuż po przeprowadzce do naszego nowego domu. Nagle znalazłam się w zupełnie nowym i obcym tak naprawdę miejscu. W domu, na który ciułaliśmy przez 10 lat naszego wspólnego życia. Z dwójką małych dzieci i myszami ganiającymi po całym domu. Była potwornie szara jesień, a z naszych kranów leciała zimna woda. Dziś to pewnie nie stanowiłoby dla mnie problemu. Wtedy rozsypałam się na drobne. Cały świat chciał, bym rozrzucała na prawo i lewo brokat, mówiła o spełnionym marzeniu i o tym jak jest cudownie. Sama przeprowadzka i fakt, że to marzenie spełniliśmy rzeczywiście było cudowne, ale to jak ja się czułam już nie. Wtedy zwykłe, nic nie znaczące zdanie typu „zmień temu dziecku spodnie, bo te są złe” wypowiedziane przez moją mamę potrafiło doprowadzić mnie do szału i rozpętać kolejną kłótnię.
Potem poszło już z górki, a raczej kompletnie w dół.
Jak odróżniłam zwykłego doła od faktu, że dzieje się coś złego i że problem leży głębiej? Zaczęłam się sypać fizycznie. Nieustanne przeziębienie, migreny, problemy z żołądkiem, kłucie w okolicy serca, totalna niemoc i zmęczenie, zapalenie krtani i w konsekwencji na skutek długotrwałego stresu rozwalona cała flora jelitowa.
Pisałam o tym między innymi tutaj:
„O tym dlaczego pewnego dnia postanowiłam zmienić całe swoje życie”
Miałam ochotę położyć się do łóżka i żeby nikt niczego ode mnie nie chciał. Już nie chciałam dawać rady. Nie chciałam mówić jak jest cudownie. Było do dupy. Mimo to wciąż uważałam, że nie mam prawa narzekać. Nie cierpiałam siebie za to, że tak się czuję i zachowuję. Wciąż niewystarczająco dobra.
Wtedy pierwszy raz pojawił się temat terapii. Wydaje mi się, że to mój mąż przeczytał mi jakiś artykuł na onecie. Pamiętam, że spojrzałam na niego jak na ufoludka z pytaniem „jaka znowu terapia?!”. Przecież ja się zaraz ogarnę. Przeczytam mądrą książkę, najlepiej poradnik. Potem wprowadzę wszystkie te mądrości z poradnika w moje życie i znowu będzie „cacy”. Od jutra. Problem w tym, że jutro nie przynosiło niczego lepszego, a ja miałam w sobie uczucie ogromnej pustki. Byłam nieszczęśliwa i kompletnie nie miałam pojęcia dlaczego.
DECYZJA
Moja decyzja o pójściu na terapię była dziełem przypadku. Podczas jakiejś branżowej, blogerskiej imprezy zaczęłam rozmawiać najpierw z koleżanką, później z jej kolegą i od słowa do słowa nasza rozmowa zeszła na temat terapii i jej ogólnych założeń. To właśnie ten chłopak następnego dnia wysłał mi namiar na dobrego terapeutę i kazał napisać do niego jeszcze tego samego dnia. Pamiętam, że na końcu maila dodał zdanie „potraktuj to jako przygodę, najwyżej Ci się nie spodoba i zrezygnujesz„. Napisałam, terapeuta odpisał i zaproponował spotkanie nazajutrz. Nie miałam wyjścia – musiałam pójść. Musiałam przynajmniej sprawdzić jak to wygląda. Dlaczego? Bo bardzo, bardzo chciałam być szczęśliwa.
Pierwsze spotkanie. Weszłam do pokoju w kamienicy. Przedstawiliśmy się sobie. Ja cała spięta, zmęczona, bolał mnie każdy mięsień, czułam na sobie cały ciężar nieustannego dawania sobie rady.
Po pierwszym spotkaniu poczułam spokój, poczułam, że nie odczepię się od tego człowieka dopóki on mi nie pomoże. Wiedziałam, że mi pomoże. Trafiłam na doskonałego specjalistę, który sesja po sesji najpierw porozkładał mnie na czynniki pierwsze, a później nauczył mnie jak je poskładać, ale już według nowej instrukcji.
CO BYŁO DLA MNIE NAJTRUDNIEJSZE?
Najtrudniejszy był pierwszy krok, podjęcie decyzji, pierwsze spotkanie, wejście do pokoju terapeuty.
Trudna była sama praca podczas sesji. Często musiałam wchodzić w różne role i je odgrywać. To było dla mnie niekomfortowe do samego końca i jednocześnie bardzo emocjonalne.
Trudne było ograniczenie kontaktów z rodzicami, nie odbieranie od nich telefonów, powiedzenie wprost, że teraz nie będziemy rozmawiać, bo ja się leczę i teraz jest mój czas. Oni wtedy tego nie rozumieli. Ta relacja wymagała ode mnie na terapii najwięcej pracy i ta praca była dla mnie najtrudniejszą.
Trudne było postawienie siebie na pierwszym miejscu. To oznaczało zmianę w relacji z moim mężem, nauczenie się na nowo prowadzenia dialogów z ludźmi, częściowe urwanie kontaktu z przyjaciółmi i nie dopuszczanie do tego, by zalewali mnie wówczas swoimi problemami.
Tylko postępując w ten sposób miałam szansę realnie nad sobą i ze sobą popracować. Dziś już rozumiem wszystkie te mechanizmy, wtedy to było dla mnie trudne do zrozumienia.
Nieważne, co dla Ciebie okaże się być trudne – najważniejsze jest podjęcie decyzji. Ja wówczas zdecydowałam, że od teraz chcę być cholernie szczęśliwa.
CO DAŁA MI TERAPIA?
Przede wszystkim pozwoliła mi poznać naprawdę samą siebie i jak można przeczytać we wszystkich babskich poradnikach – postawić siebie na pierwszym miejscu i poczuć, że jestem ważna. I choć brzmi to górnolotnie to wierz mi, że dojście do momentu, w którym czujesz, że jesteś ważna w absolutnie każdej chwili swojego życia jest bardzo trudne. To uczucie otwiera Cię na całą resztę.
Dorosłam, a wraz z dorosłością przyszła asertywność, ustalenie moich granic i dojrzałość. Przede wszystkim w macierzyństwie. Dziś patrzę na siebie jak na najlepszą na świecie mamę dla moich dzieci, a nie jak na mamę, która ma nieustanne poczucie winy i nie wierzy w siebie.
Naprawiłam, a raczej zbudowałam od nowa relację z moimi rodzicami, z którymi wcześniej trudno mi było się dogadać. Dziś to relacja pełna miłości i wzajemnego szacunku do siebie. Relacja, w której każdy ma swoje granice i potrzeby.
Pozbyłam się z mojego życia toksycznych osób. Od dwóch lat nie ma już w moim życiu miejsca na analizowanie czyjegoś zachowania i zastanawianie się czy ktoś mnie lubi i czy ja zachowałam się wystarczająco dobrze. Otaczam się ludźmi mi bliskimi, którzy odbierają świat na tych samych częstotliwościach, z którymi na bieżąco mogę porozmawiać o tym, co jest nie tak i o tym co nas uszczęśliwia. Nie ma tu miejsca na niewypowiedziane pretensje, obgadywanie czy niekończące się oczekiwania względem drugiej osoby. To bardzo cenne w życiu. Uwaga! Te czystki z toksycznych ludzi dotyczą również rodziny. Nie ma lekko.
Nauczyłam się odpoczywać bez wyrzutów sumienia, bez wielkich wypraw do SPA, tak po prostu. Bez tłumaczenia się komukolwiek dlaczego śpię w środku dnia, dlaczego nie odbieram telefonu, dlaczego wyjeżdżam bez dzieci.
Mam wspaniały związek. Dojrzały, mądry, pełen pięknych rozmów. Chcemy dokładnie tego samego w życiu. Ciężko pracujemy na tę relację obydwoje, każdego dnia. To również zasługa terapii.
Nauczyłam się kalkulować na chłodno. Już nie jestem takim cholerykiem, nie zapalam się z byle powodu. Daje sobie zawsze czas na zastanowienie się – co ja na to? Nie pozostawiam problemów samych sobie, nie bagatelizuję ich. Nauczyłam się z nimi odważnie pracować. Gdy czuję, że zaraz pęknę – wiem co robić i robię to świadomie.
Poznałam siebie i polubiłam 🙂
CZY TERAPIA MA JAKIEŚ WADY?
Przede wszystkim pewnie nie jest dla każdego. Znam całą masę ludzi, którzy żyją świadomie, w zgodzie z samym sobą i urodzili się z tym, czego ja dopiero się musiałam nauczyć.
Terapia może uzależnić. Możesz dojść do momentu, w którym nie będziesz chciała sama zmagać się z problemami, ale powierzać ich rozwiązanie właśnie terapeucie. On ich za Ciebie nie rozwiąże, ale świadomość, że Cię pokieruje jest kusząca.
Wszystko zależy od terapeuty. Mój w pewnym momencie powiedział mi, że już go nie potrzebuję i czas się rozstać.
Mimo wszystko uważam, że w moim przypadku terapia nie jest lub może nie będzie jednorazowa. Chętnie bym ją powtórzyła i przepracowała zupełnie inne problemy, które gdzieś po drodze w moim życiu się pojawiły. I choć potrafię już sobie je rozpracować to tak jak wspomniałam, wizja rozmowy z mądrym człowiekiem, który mną odpowiednio pokieruje jest naprawdę obiecująca.
Wadą terapii może być, choć nie musi fakt, że przez cały czas pozostajesz skupiona na sobie. Odsuwasz rodziców, męża, znajomych, przyjaciół. Jesteś tylko Ty, Twoja głowa, Twoje myśli, Twoje problemy do przepracowania. To konieczne, by terapia przyniosła efekt. Ci najbliżsi, którym na Tobie zależy – zrozumieją. To duży filtr dla różnych relacji.
Terapia często nie ma związku z duchowością, kościołem, modlitwą. Wydaje mi się, że terapia i nauki kościoła na pewnych płaszczyznach mogą się wykluczać. Chociażby to pełne skupienie na sobie. Mogę się mylić i być może ktoś ma zupełnie inne doświadczenia. Może u mnie to wynika stąd, że ja nie mam w sobie daru głębokiej modlitwy i takiego zawierzenia siebie Bogu, choć wierzę ogromnie w to, że to bardzo pomaga w życiu. Znam takich, którzy doskonale radzą sobie ze swoimi problemami dzięki sakramentowi spowiedzi i modlitwie i terapia nie jest im do niczego potrzebna. Ja uważam, że po terapii żyje się po prostu lżej 🙂
SPRÓBUJ
Podsumowując. Jeśli czujesz, że z jakąś częścią mojego tekstu dotyczącego powodów pójścia na terapię możesz się utożsamić – spróbuj. Daj sobie szansę na to, by przeżyć swoje życie tak jak zawsze chciałaś. Nie wypełniaj swoich dni odwiecznym zastanawianiem się czy jesteś wystarczająco dobra, czy wszyscy Cię lubią. czy spełniasz ich oczekiwania. Nie musisz odbierać szesnastu telefonów od nadgorliwej mamy ani wysłuchiwać komentarzy dotyczących bałaganu od powracającego z pracy małżonka.
Możesz być ważna, szczęśliwa, spełniona i dojrzała i możesz mieć ten cholerny bałagan. Możesz dowiedzieć się o sobie nieprawdopodobnych rzeczy – właśnie dzięki terapii. Uwierzyć w siebie, uspokoić się i polubić.
Życie jest naprawdę tylko jedno. Móc przeżyć je po swojemu i na swoich zasadach to naprawdę cudowne uczucie.
32 komentarze
Basiu bardzo madrze napisane..Refleksy osobistego doswiadczenia dodaly mocy.
W zyciu trudno jest z nadpobudliwoscia inteligencji emocjonalnej..duza empatia i tzw.dobrym wychowaniem..
Umiejetnosc sluchania INNYCH tez potrafi sie obrocic przeciwko..Nagle ktos jest zdziwiony..i ty masz problemy..Ty?? Nie zartuj..Nigdy nic nie mowilas..nie narzekalas..:)
Daliscie mi szanse?:))
Kochana Basiu. Ten tekst jest wspaniały. Czytałam go na jednym wdechu. Połykałam kolejne słowa. Po samym tytule stwierdziłam że może być ciekawie, ala teraz już to wiem jest BARDZO CIEKAWY.
Kilka razy sama myślałam żeby udać się na terapię bo faktycznie w pewnych momentach w życiu człowiek nie wyrabia, nie daje rady i rozpada się na miliony kawałków (potem wraca mąż i je zbiera). Patrząc na swoje życie, to fakt nie jest źle, są inni co mają gorzej. Ale takie porównania nie zmienią mojego życia, nie poczuje się lepiej. A coraz częściej są sytuacje gdzie po prostu, połykam łzy, zaciskam zęby i gryze się w środku bo przecież nie jest źle, bo przecież to wszystko dla dobra dzieci, one są najważniejsze. Najgorsze że czasem takie przykrości sprawiają Ci którzy są nam najbliżsi.
Dziękuję za ten tekst bo myślę że pomoże mi podjąć decyzję które gdzieś tam są w mojej głowie tylko zawsze czekały na odpowiednią chwilę.
Nosiłam się z decyzją o terapii ponad dwa lata. Wstydzilam się tego i wsumie nadal nikt poza partnerem i przyjacielem o tym nie wiedzą.
Moja Mama nie wie że napisałam do niej już kilka listów, przeplakalam kilkanaście godzin na terapii choć mam 30 lat, moja siostra nie wie że lecze kompleksy wobec niej, które narosly i przez wiele lat i nie pozwalają mi jej kochać tak jakbym chciała ani mówić wprost rzeczy, które mi nie odpowiadają, w pracy nikt nie wie, że bałam się przejść przez open space w obawie że wszyscy na mnie patrzą a ja jestem taka głupia, nieladna, niemodna. Nikt nie widział jak ryczalqm po nocach albo jak łzy bez powodu leciały po policzkach w tramwaju, na spacerze, na rowerze. Nikt nie widział jak wracam do mieszkania i leżę na łóżku godzinami i patrzę w sufit. Każdy mógł mnie obrazić, zawstydzic, rozzloscic, podważyć moje słowa. Nie czułam się gotowa na związek, warta kochania.
Bałam się strasznie. Ale znalazłam pewnego dnia numer do psychoterapeuty na znanym lekarzy. Miała dużo dobrych opinii. Zapisałam się szybko, żeby się nie rozmyślic.
Poszłam.
Pierwsze spotkanie przeplakalam i powiedziałam chyba dwa zdania. Puściło wszystko.
Drugie, trzecie i czwarte też było pełne emocji, płaczu, złości, niezrozumienia.
Kolejne były trudne, ale już bardziej otwarte. Bardziej szczere. Wyrzucalam z siebie coraz więcej i więcej. Najważniejsze to dużo mówić. Nie ma złych odpowiedzi, nie ma słów które są złe. Z najdalszych czelusci serca i głowy trzeba je wygarnąć jak mała miotelka. Dopiero wypowiedziane na głos maja moc. A niektórym właśnie odbiera się ta moc. Niektóre nie brzmi tak strasznie jak się je wypowie. Nie wiem czy mój terapeuta jest najlepszy. Czasem mam wątpliwości. Ale czerpie z tego ile mogę.
Jeszcze nie jestem w pełni „zdrowa”, ale już nie płacze, nie złoszczę się na siebie i innych, mówię głośniej to co myślę, a czasem nic nie mówie bo nie mam ochoty lub uważam że nie warto. Spotykam się z ludźmi, na których mi zależy, nie udaje, staram się uciekać od obgadywania i ciągłego narzekania, które jest tak powszechne w naszych rodzinach i pracy. Częściej myślę o drobiazgach, które sprawiają mi radość, częściej się do siebie uśmiecham w lustrze, częściej chwale się w myślach a na komplementy odpowiadam głośno dziękując.
Od trzech lat jestem z człowiekiem, z którym staram się budować coś ważnego, pełnego i szczerego. Nie wiem jak on znosi ta terapię, bo bywam trudna. Ale jest na tyle otwarty, że wspiera, pomaga w szukaniu odpowiedzi, przytuli jak wracam i nie potrafię wypowiedzieć ani jednego słowa.
To nie jest proste ani łatwe. Czasem wychodzę z płaczem, czasem z uśmiechem. Ale widzę jak dużo się zmieniło przez te 1.5 roku.
Idźcie na pierwszą wizytę. To najlepiej zainwestowane pieniądze w moim życiu.
Ściskam Was mocno i dziekuje Basiu za ten wpis.
Mi ciężko się przyznać przed bliskimi że chodzę na terapię. Boję się ich litosci i zamartwiania.
Jestem osobą wierzącą i zawsze myślałam, że Bóg pomoże mi w każdej trudnej chwili i że żadne terapie nie są mi potrzebne. Do momentu kiedy moje życie było takie jak opisujesz-brak energii, ciągle choroby, kłótnie, płacze i bezradność. Wtedy ksiądz na spowiedzi zasugerował (do dziś nie wiem na jakiej podstawie) że może powinnam udać się do specjalisty. Poszłam. Terapia u psychologa pozwoliła mi uprzątnąć przeszłość i ogarnąć rzeczywistość. I Pan Bóg się na mnie nie obraził 🙂
Właśnie stoję na rozdrożu, 9 lat temu wróciłam dla syna do Włoch, było to 9 lat bardzo trudnych, życia w poczuciu winy, że jestem najgorszą matką na świecie ( bo według prawa „porwałam swoje własne dziecko „), odbudowałam zaufanie u taty mojego syna, podjęłam prace poniżej moich kwalifikacji i ambicji zapłaciłam cenę – operacja ma kręgosłup, frustracja, nie udane życie osobiste…dziś stoję przed wyborem nadal udawać męczenną matkę Polkę czy wrócić do kraju i zacząć kolejny raz od zera, dla mnie terapią jest yoga dzięki niej zaczęłam dostrzegać kawałek mnie ..
Moja pierwsza depresja to baby blues po urodzeniu pierworodnego… Dałam radę tylko dlatego bo mądra koleżanka powiedziała że to nie moja wina- a hormonów po ciąży …. Przy kolejnych dzieciach było łatwiej a potem znowu mnie dopadło 🙂 nie było powodu, zdrowe dzieci , kasa dom fajna praca ,…. Na szczęście trafiłam na lekarza który skierował mnie do endokrynologa. Bardzo mądra doktor endokrynolog zrobiła mi komplet badań na tarczyce i poziom wit.D….. Okazuje sie ze przy chorobach tarczycy /znowu hormony!!/ i totalnie niskim poziomie vit.D /kto by na to wpadł ??? – nasze samopoczucie jest fatalne…. Dziewczyny róbcie badania na tarczyce / nie tylko tsh ale i przeciwciała/ i na vit.D!!! Wystarczyła suplementacja i ogarnięcie hormonów i naprawdę wszystko nabrało innego wymiaru. Czasami proste badanie wystarczy, czasami potrzebny inny specjalista. Kobiety to delikatne stworzenia a hormony wiele dla nas znaczą :))
Też chciałabym doświadczyć takiej przemiany… Ale mądrych terapeutów, skutecznych, polecanych, wartych wydanych pieniędzy nie ma aż tak wielu. Konieczność dojazdu gdzieś dalej też jest wyzwaniem, które nie przychodzi łatwo w trudnym czasie, kiedy jeszcze nie jesteś na pierwszym miejscu, Żeby sobie priorytety odpowiednio ustawić… Dzięki!
Przeczytawszy twój post po raz kolejny powróciła do mnie myśl, że i ja potrzebuję takiej pomocy. Ostatnio przeglądałam oferty terapii poprzez komunikatory typu skype. Tak to jest gdy się mieszka „na odludziu”. Tylko jak znaleść dobrego „on-line” terapeutę gdy jest ich aż tylu… i czy taka forma terapii (spotkanie na ekranie) ma sens?
Ktoś coś doradzi?
Gosia ja pracuję online ze względu na to, że mieszkam za granicą. Widziałam się z terapeutą podcza wizyty w Polsce na żywo i…tak…skype ogranicza. Cudowniej jest się spotkać człowiekiem twarzą w twarz, ale mimo wszystko robię postępy, a intensywność terapii wcale nie jest mniejsza. Terapia działa mimo, że przez internet. To najlepsze co dla siebie robię obecnie.
Byłam zwolennikiem terapii do czasu, aż zamieszkałam w nowym domu a moim sąsiadem został psycholog, znany i bardzo ceniony, z bardzo dobrymi opiniami na „znany lekarz”. Jak codziennie obserwuję jak on traktuje swoje dzieci, jak odzywa się do żony, jak traktuje ludzi to twierdzę, że sam wymaga leczenia ( kiedyś zresztą przyznał się, że jest po kilkuletniej terapii). Człowiek o dwóch twarzach, w pracy” świetny fachowiec „, uśmiechnięty i z sercem na dłoni a w domu tyran psychiczny. Praca psychoterapeutów to nie jest misja niesienie pomocy ale sposób na zarabianie pieniędzy, znają mechanizmy uzależniania ludzi od siebie, potrafią wmówić problem aby kontynuować i przeciągać w nieskończoność leczenie . Przykro mi, ale takie jest moje zdanie 🙁 . a…jeszcze jedno o czym wspomniała Anka, kiedyś powiedział mi coś takiego : ” 3/4 moich pacjentek wysłałabym na badanie tarczycy”, więc czasami w stanie naszego przeciągającego się przygnębienia i nieuzasadnionego smutku poszukajmy przyczyny w zaburzeniach hormonalnych.
Co do hormonów – masz rację. Co do terapeuty myślę, że generalizujesz.
Wspaniały wpis, kochana Basiu! 🙂
Ja dodam od siebie, że od dawna zmagam się z zaburzeniami osobowości i jestem w trakcie trzeciej terapii w życiu, jednocześnie będąc osobą wierzącą i zaangażowaną w Kościół i wszystkie PanuBogowe sprawy 🙂 I jestem zdania, że terapia i wiara absolutnie się nie wykluczają, a wręcz obie sfery pomagają sobie nawzajem. Jestem przekonana, że Bóg kochając nas, chce żebyśmy korzystali z pomocy psychoterapeutów. Zresztą do psychoterapii skłaniali mnie księża, spowiednicy… Konfesjonał to nie gabinet psychoterapeutyczny i o ile wierzę, że spowiedź ma uzdrawiającą moc, o tyle wiem, że nie można jej stosować jako synonim psychoterapii. Mnie pomaga zarówno genialna psychoterapeutka, jak i wieczory, podczas których przy herbacie gadam sobie z Panem Bogiem 🙂
PS. Terapia to też mordercza harówka i konfrontowanie się z tym, co nieprzyjemne. Ale warto!
Nie trzeba być specjalistą, żeby wiedzieć, iż takie zaburzenia biorą się z braku asertywności – włażenie na głowę rodziny, znajomych, faceta itp oraz zbytniego perfekcjonizmu – wszystko muszę wykonać sama na czas i doskonale. Swego czasu miałam depresję z przemęczenia, po prostu taka nerwowa praca, plus nieudane życie osobiste. Terapeuci wyciągali tylko kasę i nic więcej. Niby ze mną rozmawia, ale za moimi plecami patrzy na zegarek i 200 zł za wizytę. Jedynie co mi pomogło to psychiatra i odpowiednio ustawione leki. Jeśli ktoś ma naprawdę duży problem zostanie skierowany na 2-3 miesięczną terapię na oddział dzienny, gdzie od 9-13 godz. odbywają się terapie grupowe i inne zajęcia w ramach NFZ. Mi wystarczyło się wyciszyć, porządnie wyspać i poukładać sobie na nowo to co mnie spotkało. A każde takie przejścia budują doświadczenie jak radzić sobie w przyszłości, żeby uchronić się lub zawczasu zapobiec totalnemu rozwaleniu naszego organizmu.
To, że Tobie to wystarczyło nie oznacza, że taka opcja pasuje każdemu. Widzisz dla mnie leki w ogóle nie wchodzą w grę. Nie miałam poczucia, że ktoś wyciąga ode mnie kasę. Wręcz przeciwnie – gdy jej nie miałam i tak się spotykaliśmy. Wszystko zależy od tego jakie Ty masz potrzeby, co Tobie pomaga i na jaką osobę trafisz. Jak w każdej branży. Znam sporo osób, które korzystały z terapeuty na NFZ i też im to pomogło, więc nie ma reguły. Każdy powinien szukać swojej drogi. Terapia jest jedną z opcji. Dla mnie okazała się być najlepszą.
Napisałaś o pewnej rzeczy, o której terapeuci nie zawsze mówią i ogólnie chyba to nie jest takie popularne podejście – że podczas terapii trzeba naprawdę skupić się na sobie i na wyprowadzaniu swojej głowy na prostą. I pewnie dlatego trochę osób skarży się, że ich terapia nie przyniosła skutku – bo ani one ani ich bliscy nie podeszły do tego w ten sposób.
Dzięki za ten tekst!
Basia, piekny tekst i bardzo inspirujacy. Czy mozesz dac jakis kontakt/namiar do tego terapeuty? Pieknie dziekuje i pozdrawiam!
witam. warto jeszcze dodać że uczęszczania do terapeuty lub psychologa tanie nie jest…więc szczęście w nieszczęściu jeśli stać kogoś by miał możliwość korzystania z takiej pomocy. najczęściej pomoc na ubezpieczenie jest możliwa za parę lat bo takie są kolejki!!! tak lat! I nie oszukujmy się jak się płaci ma się lepsza opiekę lepszych ludzi od tego. to co na fundusz to często szkoda gadać… więc ratujcie się Ci co macie kasę A inni … módlcie się. I nie miałam zamiaru być złośliwa tak wygląda życie. pozdrawiam
Dla mnie to, co napisałaś jest niesprawiedliwie i w sumie – tak, nie waham się użyć tego określenia – oburzające. „Ratujcie się ci, co macie kasę”, „jak się płaci, ma się lepszą opiekę lepszych ludzi”- no niekoniecznie. Ja byłam i na terapii prywatnej, i na terapii na NFZ, zresztą to była pierwsza moja terapia, podjęta jeszcze na studiach, kiedy na prywatną nie miałam możliwości. Nie czekałam kilku lat, ale ok. 4 miesiące i to do całkiem dobrej terapeutki, która na otworzyła mi oczy na wiele trudnych kwestii. I tak sobie myślę – jaki jest sens narzekać i pisać złośliwe komentarze, tracąc przy tym energię, którą można spożytkować np. na poszukanie terapeuty na NFZ, który ma niezbyt odległe terminy? Jeśli ktoś rzeczywiście czuje, że potrzebuje pomocy, to lepiej jest zrobić cokolwiek, czyli zapisać się do specjalisty i poczekać trochę niż nie robić zupełnie nic.
Jestesmy mlodym katolickim malnzenstwem z trojka dzieci. Zapraszamy na nasz kanał na YouTube – CHWYĆ ZACHWYT! Głosimy Jezusa. Chcemy dotrzec do dzieci i nie tylko. Duzo u nas dzieciecych audycji ale zapraszamy wszystkich niezaleznie od wieku. Od wczoraj rozpoczelismy serie „Droga do Narodzenia”. Codziennie, biblijnie! Zapraszamy do nas. Pozdrawiamy serdecznie 🙂
Ludzie nie doceniają swojego zdrowia psychicznego. Jak boli ząb czy słabo widzą – pędzą do lekarza/dentysty/okulisty, a jak boli dusza, wmawiają sobie , że przejdzie. Jest to bardzo przykre i mam nadzieję, że takie artykuły jak Twój Basiu sprawią, że ludzie przestaną się bać psychologów i psychiatrów. I przestaną wszystkich mierzyć jedną miarą (jak w filmach Vegi) policjant – łapówkarz, biznesmen – złodziej, lekarz – zamaskowany kryminalista nastawiony tylko na wyciąganie pieniędzy. Są na tym świecie dobrzy, profesjonalnie wykonujący swój zawód ludzie. I wbrew pozorom nie tak trudno ich znaleźć. Trzeba tylko chcieć. Dzięki 🙂
Boli mnie. Wszystko, najbardziej dusza. I za każdym razem gdy myślę o terapii nie wiem jak to zrobić. Jak znaleźć psychiatrę, psychologa terapię? Nie chce podnieść słuchawki i zadzwonić na pierwszy numer z listy. Czy prośba o namiar na taką osobę to za dużo?
Jeśli ktoś ma naprawdę poważny problem,jest źle i potrzebuje pomocy to czekanie 4 miesiące na wizytę to,według mnie,bardzo dużo.
Chodziłam na terapię długo.Do dwóch psychologów i psychiatry.Poprawy żadnej.Widać takim jestem przypadkiem.Sama ze sobą muszę się uporać. Nie twierdzę jednak,że terapia jest bez sensu. Moja rodzina jest w baaardzo trudnej sytuacji,syn chodzi do psychologa i widzę,że jemu to pomaga.
Jak długo chodziłaś na terapię i ile czasu minęło od jej zakończenia?
Chodziłam rok. Skończyłam prawie 2 lata temu.
Piękny efekt. Super, że tak pięknie się udało. W jakim nurcie była prowadzona terapia?
Jakbym czytała o sobie.Praca,praca,brak czasu,brak czasu dla dziecka,wiecznie za czymś goniaca,probujaca coś udowodnić.Biaraca nowe pozyczki by kupic coraz to lepsze sprzety,gazety,meble.Wieczne pytania mojej mamy czy schudne,czy zmienię pracę na lepszą, a zrób to a powinnaś zrobić to.Niedocenianie siebie,niezadowolenie z siebie i ten wieczny niepokój,ze nie jestem wystarczająco dobra.Powiedzialam w końcu dosc.Cos się we mnie zbudowalo.Jestem po 2 wizycie z psychologiem i czuje się spokojniejsza.Juz wiem,ze te wielkie plany,ktore chcialam zrealizować nie sa moimi planami,se nie potrzebuje tego zeby byc szczesliwa.Chce wiecej czasu spedzac w domu z moimi chlopakami.Chce pokochsc siebie.Czytam Twój blog i ten drugi,który poleciałas.Sa cudownie.To moje historie.Czy możesz napisać jak wyglądały Twoje relacje z rodzicami przed terapia? Ja od kilku tygodni do nich nie dzwonię.Nie chcę.Nie lubię mojej mamy.Nie rozumiem tego uczucia
Chodzę obecnie na terapię ponieważ doświadczałam przemocy domowej a także brak mi asertywności i pozwalam przekraczać ludziom u siebie pewne granice. Pomaga ona mi w wyrzuceniu z siebie co noszę w środku tej obawy czy ja robię dobrze oraz że ja szukam tego potwierdzenia u innych a bez potrzeby bo to ja mam robić jak czuję. Korzystam z terapii z NFZ. Stawiam granicę osobie, która używa przemocy ale także lepiej ją rozumiem i nauczyłam się postępować z nią.
Z doświadczenia wiem że najtrudniejsza jest decyzja o pójściu na terapie – gratulację odwagi.
Ja leczyłam się w Lesznie u Mateusza Dobosza – polceam.
Piękny i mądry tekst. Płynie z niego ciepło, serdeczność i pozytywna energia dla innych. Dzielisz si w nim ważnym przesłaniem.
Uważam za najcenniejsze, kiedy o psychoterapii piszą pacjenci / klienci – o wadach i zaletach psychoterapii.
Dopiero po zestawieniu perspektywy terapeutów i klientów możemy zrozumieć, co naprawdę działa i sprawdza się w terapii.
„Terapia może uzależnić”… Psychoterapia długoterminowa zakłada fazę zależności, kiedy część nas staje się tymczasowo potrzebującym „dzieckiem” ale ten czas jest po to, aby wyjść z niego jeszcze bardziej autonomiczną.
Wg mnie skupienie na sobie uzyskiwane dzięki terapii nie jest antyreligijne, ponieważ nie skupiamy się egoistycznie („ja ważniejszy niż ty”) ale również dowiadujemy się, jak wpływamy na innych, czyli uwzględniamy całą relację.
Od siebie mogę powiedzieć, że brałam udział w terapii dla par, która okazała się zbawienna dla mojego związku. Tak, to prawda, że decyzja była ciężka i na początku bywało ciężko i wstydliwie, ale ostatecznie daliśmy sobie z tym radę! Serdecznie każdemu polecam, ponieważ warto walczyć o osoby, które się kocha.
super wpis