Styczeń zaczął się u mnie z porządnym przytupem! 2.01 wystąpiłam w „Pytaniu na Śniadanie”.
Pamiętam, że musiałam wstać bardzo wcześnie, by z mojej wsi dojechać pod telewizyjne bramy na czas i być tam w miarę wcześnie, bo oczywiste było to, że pomylę budynki, dzieci będą marudzić jak talala i zabraknie mi benzyny. Tylko ta benzyna się nie sprawdziła, bo zatankowałam auto, ciemną nocą, gdzieś ok 5:30 rano. W telewizji ładnie mnie uczesali, a ja w zamian opowiedziałam im jak to jest żyć, kiedy mąż pracuje za granicą. To była niesamowita przygoda, a możliwość obserwowania prowadzących i całą ekipę tworzącą program od zaplecza – to było moje marzenie. Szczerze powiedziawszy to mogłabym wpadać do nich raz w miesiącu, byleby tylko dali mi mikrofon na długim kablu a la Krzysztof Krawczyk – wówczas spełniły by się wszystkie moje sny związane z byciem gwiazdą 🙂
Gdyby nie Kasia, która pomogła mi ogarnąć moich synów, kiedy ja próbowałam być naturalna przed kamerami – nie dałabym rady. Na nią zawsze mogę liczyć <3
W ramach rekompensaty zawiozłam ją na wycieczkę do Kampinosu. Wiesz takie minimalistyczne klimaty: las, szczerze pola, jastrzębie i sarny, herbata w termosie, no bajka. Szkoda tylko, że dziewczyna po tej wycieczce musiała odchorować swoje przez tydzień.
To był towarzysko dobry miesiąc. Kocham spotykać się z ludźmi, słuchać ich i obserwować. Jestem pewna, że moja potrzeba została wzmożona, kiedy to zamieszkałam na naszej wsi, w której ciszę można kroić niczym tort bezowy 🙂
Lubię odwiedzić Justynę w jej inspirującym mieszkaniu, w samym centrum Warszawy. Ona lubi mój parapet, a ja lubię jej. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma 🙂
W styczniu odwiedziła mnie Monia. Raz nawet całkiem spontanicznie, a raz z premedytacją pełną. Pewnego dnia wybrałyśmy się do Warszawy na lans, ale zmarzłyśmy przeokrutnie mimo rajstop pod spodniami. Lubię z nią marznąć, milczeć i jeść oldskulowe potrawy (tak zwane starodawne rarytasy, czyli kluski z serem na przykład i skwarkami). Lubię, kiedy przechadza się po mej rezydencji w jedwabnych piżamach w kwiaty, które pewnie szyje sobie na miarę.
W styczniu pojechaliśmy z chłopakami pociągiem do Puław, do Felka i Marioli, koleżanki mej serdecznej. Mariola tworzy taki dom, w którym to zawijasz się w koc jak w kokon, nic nie musisz, wdychasz zapach kawy i naleśników i najchętniej byś się od niej nie ruszała. Byliśmy w starym kinie, takim z kilkunastoma rzędami, jeździliśmy sankami i jeepem po wąwozach Lubelszczyzny i jedliśmy pierogi.
W styczniu zadzwoniła Malwina i zapytała czy nie miałabym ochoty na warsztaty z Lidią. Warsztaty nazywały się „Moje słabości są moją siłą” – przyznasz, że kuszące. To był długi, pozytywnie wyczerpujący warsztat o emocjach, o których trudno nam zazwyczaj rozmawiać. To właśnie podczas warsztatu Lidii odkryłam (ze zdziwieniem!), że smutek nie jest cechą charakteru, którą często określamy mianem „narzekania”. Smutek to informacja dla mnie, że czas się zatrzymać. Czym jest złość? Złość to informacja, że ktoś właśnie przekracza moją granicę. Nazwanie emocji, ich świadomość to klucz do sukcesu, do spokoju i do motywacji do działania. To był bardzo cenny warsztat, podczas którego robiłam całą masę notatek. Mam nadzieję, że zrobię z nich użytek i napiszę ci o nich osobny wpis. Tymczasem zerknij na stronę Lidii Krotoszyńskiej, która ten warsztat przygotowała. To bardzo mądra terapeutka jest.
W styczniu byliśmy z Tomkiem na randce! Pierwszy raz od stu lat. Wieczorową porą – jak ludzie, na cudnej Saskiej Kępie, z wyłączonymi telefonami. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nam tego brakuje. Instytucja babci i dziadka jest bezcenna. Boleśnie odczuwamy jej brak na co dzień 🙁
W styczniu przez połowę miesiąca chorowaliśmy. Wszyscy. Zbuntowaliśmy się jednak przeciwko antybiotykom i grzaliśmy się jak koty przy kominku, oglądając bajki na DVD, które wciąż kolekcjonujemy. Kilka miesięcy temu zrezygnowaliśmy z kablówki i korzystamy tylko z ekranu telewizyjnego i bajek na dvd właśnie. Starannie wybranych, pełnometrażowych, z morałem, bez setek reklam pomiędzy. To bardzo, bardzo dobrze wpłynęło na moje dzieciaki, a o telewizji już nawet nie pamiętamy. W ogóle nam jej nie brakuje. O jednej z pięknych bajek „Mustangu z Dzikiej Doliny” pisałam ci we wpisie pt. „Dobre filmy na piątkowy wieczór”. Ostatnio płakałam też na „Dobrym dinozaurze” 🙂
Podczas chorowania uszyłam Michałowi podniebnego pirata Squiffy’ego Lego i uświadomiłam sobie jak bardzo zaniedbałam dział DIY i swoją artystyczną duszę.
Tak naprawdę z całkiem nieźle rozwijającego się działu „ręcznej roboty”, która była na blogu, został tylko SOBOTNI PLAKAT od czasu do czasu. Wciąż mówię, że muszę wrócić do tworzenia różnych rzeczy, bo nic tak nie stymuluje mojego mózgu jak uprawianie mniejszej lub większej sztuki. Może kiedy doczekam się swojej pięknej pracowni na antresoli – stworzę jakieś dzieło życia. A może to kolejna wymówka i warto zacząć od małych rzeczy?
W styczniu na blogu byłam nieco monotematyczna i wciąż pisałam o jedzeniu. Oto, co powstało w mojej kuchni i na moim blogu:
– wegański smalec z białej fasoli – absolutny hit!
– co dobrego? 100 % roślin na talerzu, co dobrego? jaram się zdrowym jedzeniem! – to posty, w których przepisy opowiadam za pomocą historii, bez odmierzonych składników, z dużą dozą intuicji i sporą ilością kulinarnych zdjęć
– co jeść, żeby być zdrowym? – czyli post zawierający moje wszystkie wnioski i spostrzeżenia po kilku miesiącach eksperymentów. Bardzo proste wnioski jak się okazuje.
W styczniu zrobiłam podsumowanie 2016 roku, które pokazało mi po raz kolejny jakie cudne życie mi się trafiło. Zrobiłam też sobie bardzo ładne selfie, z różową szminką i światłem idealnym, takie do powieszenia w ramce nad ekspresem do kawy, koło którego stoję co rano, z twarzą przypominającą poduszkę, na której spałam i z włosami niczym gniazdo wiosennych ptaków.
W styczniu większość czasu spędziłam w moim domu. To moja ostoja, schronienie i uczta dla oczu 🙂
Ah! Ostatnia rzecz – biblioteka! Trafiliśmy do niej z chłopcami zupełnym przypadkiem, ale czy można wierzyć w przypadki patrząc na nią? Stara willa otoczona starodrzewem. W willi tej przychodnia, poczta i biblioteka, do której prowadzą kręte schody, drewniane i skrzypiące. Biblioteka jest w Otrębusach i istnieje od 1952 roku. Co za klimat! Przemiła pani bibliotekarka otworzyła nam czytelnię dla dzieci, mimo, że to nie była godzina otwarcia, dała chłopakom kredki i kolorowankę, zaprosiła ich do kółka plastycznego, do konkursu na Czytelnika Roku, a mnie letnią porą na taras, na którym można sobie przysiąść z książką. Magiczne miejsce z duszą. Mam do takich szczęście.
Dobry i intensywny styczeń za mną 🙂
Uściski
Basia
ps. a to mój ulubiony, styczniowy, internetowy mem 😀
7 komentarzy
Lubie jechac do Ciebie kilka godzin, by posiedzieć na Allegro <3 haha! Kocham Cię!
Ale miałaś długi ten styczeń, zazdro. Mi tak szybko minął, że mam wrażenie, że ledwo zdążyłam porządnie wyszczotkować zęby! 😉
Wspaniały post jak zwykle.Basiu,jesteś swoistą terapią.Otwierasz oczy na tak wiele istotnych spraw przykrytych codzienna gonitwa.Odkrywaj,twórz,inspiruj-a ja jak zwykle będę wpadać na twojego bloga.Pozdrawiam
Lepiej nie mogłabym tego ująć 🙂 ostatnio jedyny blog jaki czytam, pozdrawiam serdecznie 🙂 ps. pirat genialny 🙂
hahha kot i Grażyna to mój ulubiony mem od dawna. Nawet mój narzeczony zaczął mówić do mnie Grażynko, kiedy słyszy że buszuje w słodyczach i czipsach 😉
Piękny początek roku… 😉
Fajnie napisane, Twój styczeń też mi się podoba, całkiem dużo się dzieje w tym Twoim wiejskim życiu, ale pirat jest The best, aż żałuję, że mój syn już za stary jest……